Czas winobrania

Nie ma bodaj weselszego święta niż Święto Winobrania. Na dziesiątkach obrazów sławiących Fete de Vendanges, jak święto nazywają Francuzi, widać rozśpiewane sylwetki i taneczne korowody. Barwy są ciepłe, w powietrzu czuć słodycz i lekkie upojenie

Publikacja: 25.09.2009 01:12

Marek Bieńczyk tłumacz, eseista znawca win.

Marek Bieńczyk tłumacz, eseista znawca win.

Foto: Fotorzepa

Również dawna literatura obfituje w opisy szczęśliwego winobrania; ludzie tańczą i śpiewają, kochajmy się! W słynnej osiemnastowiecznej powieści Jana Jakuba Rousseau „Nowa Heloiza” winobrania łączą ludzi w poczuciu wspólnoty, jakiej nigdzie indziej nie osiągną, są kulminacyjną chwilą całego roku.

[srodtytul]Biegiem przez winorośl[/srodtytul]

Trudno nie ulec temu nastrojowi; gdy jeszcze w latach 70. poprzedniego stulecia jechałem autostopem do Francji na pierwsze winobranie (w okolicach Lyonu), miałem nadzieję na świetną zabawę, po godzinach pracy oczywiście, na wspaniałe znajomości i fantastyczną atmosferę. Nic z tego, robota okazała się ciężka, warunki kiepskie, towarzystwo nieciekawe, ukradziono mi zegarek i portfel, a na śpiewy nikt nie miał ochoty. Jednego tylko nie brakowało, kiepskiego wina, którym nas bez przerwy pojono w trakcie dnia, abyśmy dotrwali przy krzakach do wieczora.

Mit prysnął, ale widziałem później również szczęśliwych zbieraczy. Karmionych w świetnych stołówkach, wieczorami bawiących się przy muzyce, opowiadających przy ognisku o krajach, z których pochodzą, uczestniczących w zabawach, konkursach itp. Wszystko zależy od miejsca, do którego się trafi, od szczodrości gospodarzy i ich ludzkich cech. Ja nie miałem szczęścia, ale znam sporo osób, które zostały wręcz przyjaciółmi domu i wracają do niego, już w odwiedziny, przez długie lata.

Pewien mój czeski znajomy, który jako młody chłopak w 1968 roku, po inwazji sowieckiej, uciekł z kraju i trafił na winobranie do Burgundii, do dziś otrzymuje od swych pierwszych gospodarzy coroczne dostawy wybitnych białych win. Na ogół bywa tak, że na najmilsze winobrania i najtrwalsze przyjaźnie liczyć można u winiarzy, którzy mają pewne ambicje i traktują swe wina jako coś więcej niż zwykły produkt rolny.

Ale też muszę dodać, że widziałem winobranie właściwie nieludzkie. Było to w Argentynie, w najlepszym regionie winiarskim wokół Mendozy. Do pracy przy zbiorach byli zatrudnieni głównie Indianie boliwijscy. Pracowali na akord, zrywali grona w ogromnym tempie, następnie biegli z kilkudziesięciokilowym koszykiem na głowie w stronę przyczepy i traktoru, gdzie, jeśli koszyk był pełny, od osoby przyjmującej dostawali żeton. I jeszcze szybciej wracali między rzędy winorośli.

[srodtytul]Satelita czy zęby winiarza[/srodtytul]

W ciągu ostatniego dwudziestolecia bardzo wiele się w winnicach zmieniło. A jedna rzecz przede wszystkim. W winiarskim świecie nastała świadomość, że o jakości wina przesądza jakość owocu, a nie jego obróbka w piwnicy i technologiczne nowinki; owszem, bardzo wiele można technologią oszukać, wiele nadrobić, jednak prawdziwie dobrego wina z kiepskich gron zrobić się nie da – co sprawia, że rola samego winobrania niepomiernie wzrosła. Niby to wszystko oczywistość, lecz wystarczy posłuchać wspomnień winiarzy, by przekonać się, jak wielka zmiana zaszła.

Jeden drobny przykład właśnie zasłyszany. W znakomitej posiadłości Confuron-Coteditot, wytwarzającej bardzo prestiżowe i drogie burgundy, ster przejęli synowie. Pierwsza rzecz, jaką wprowadzili, to bardzo dokładne sprawdzenie dojrzałości gron przed ich zbiorem. Ich ojciec, charyzmatyczny i słynny winiarz Jacky Confuron, nie miał zwyczaju tego robić. Nie mogłem w to uwierzyć, dziś jest to rzecz nie do pomyślenia.

Dobry winiarz sprawdza dojrzałość w bardzo prosty sposób, bez żadnych przyrządów: gryząc pestki gron. Czynność niby nieskomplikowana, ale trzeba lat doświadczenia, by umieć ocenić idealnie chwilę pełnej dojrzałości, wyrażającej się raczej w sprężystości pestki niż w jej smaku. Od niedawna pomóc w tym zadaniu może satelita, który przesyła zdjęcia dokładnie informujące o stanie wegetatywnym winnicy, rząd po rzędzie. Od dwóch lat system jest testowany, m.in. w kilku posiadłościach w Bordeaux.

[srodtytul]Przejrzałe w cenie[/srodtytul]

Jakkolwiek wszak bada się dojrzałość gron – z kosmosu czy własną przednią jedynką – wynik jest dla zbieraczy niezwykle ważny. Jeśli okaże się niezadowalający, trzeba czekać kolejnych parę dni. Zdarza się, że w sąsiadujących z sobą winnicach winobranie startuje w całkiem różnych terminach: jeden właściciel uważa, że lepiej przeczekać jeszcze tydzień, drugi obawia się ulew i zaczyna wcześniej. W każdym razie daty zbiorów w ciągu ostatnich lat bardzo się rozkołysały. Nigdy się nie zdarza tak, że rok po roku zaczyna się zbiory o tej samej porze. Ale, jeśli nie było anomalii pogodowych, różnice nie będą aż tak duże, wynoszą parę dni w jedną, parę dni w drugą stronę. Tyle że anomalie są, i to coraz większe. W roku 2008 zbiory w regionie Bordeaux trwały jeszcze pod koniec października; były to jedne z najpóźniejszych, jeśli nie najpóźniejsze zbiory w bordoskich dziejach. W roku 2003 pierwsze ekipy ruszyły w winnice pod koniec sierpnia – zbiory tamtej jesieni okazały się jednymi z najwcześniejszych w dziejach. Dodam, że na podstawie dat zbiorów w przeszłych wiekach, a zapisy sięgają kilkuset lat, uczeni badają długofalowe zmiany klimatyczne.

Roczniki normalne, zwane też klasycznymi, zdarzają się zatem coraz rzadziej. Tym bardziej że mocno zauważalna tendencja w ostatnich latach nakazuje nie tylko zbieranie gron doskonale dojrzałych, lecz wręcz przejrzałych. Takie grona dają wina mocno alkoholowe, bardzo treściwe, przynoszące w degustacji wrażenie słodyczy mimo wytrawności. Były one (i niekiedy są nadal) wysoko oceniane przez opiniotwórczych krytyków z Robertem Parkerem na czele. Na szczęście ta tendencja w ostatnich latach zaczyna wygasać. Jednym tchem należy wymienić natomiast inną istotną tendencję, która z kolei na pewno będzie przybierała na sile: winiarstwo biodynamiczne. Mówiąc nieco żartem, biodynamik to winiarz, który swych gości oprowadza po winnicach i nigdy nie wpuszcza ich do piwnicy, gdzie wyrabia wina – gdyż wedle jego idei to, co się dzieje w kadziach, nie ma już żadnego znaczenia, wino „powstaje” przez cały rok na krzakach. Dla biodynamika chwilę zbierania gron wyznacza nie tylko dojrzałość gron, lecz i kalendarz biodynamiczny, wskazujący, w jakie dni, przy jakiej fazie K siężyca można ruszyć z nożem albo sekatorem w pole.

[srodtytul]Biodynamiczne jagody[/srodtytul]

Wszystkie te czynniki mocno wpływają zatem na daty – winobranie trwa dzisiaj dłużej niż kiedyś, gdyż grona w różnych miejscach winnicy różnie dojrzewają, a każda odmiana ma własne kaprysy (np. merlot dojrzewa szybciej niż cabernet sauvignon). Ale wpływ ma też sam charakter zbiorów. Dzisiaj nie zbiera się byle czego, nawet w mało ambitnych posiadłościach zwraca się większą uwagę, co ładuje się do kosza. Choć oczywiście troska o jakość, o której mówię, jest daleka od bycia powszechną. W moim nieszczęsnym winobraniu do kadzi szło wszystko, co dowieźliśmy z winnicy, może nawet trafił tam mój portfel. Teraz zdarza się – w najlepszych przynajmniej posiadłościach – że już na miejscu dokonuje się pierwszej selekcji, odcinając grona chore czy zielone. Trzeba do tego niemałej wprawy i specjalnego przyuczenia; niewielu winiarzy decyduje się na ryzyko powierzenia tak odpowiedzialnego zadania zbieraczom, bardzo wielu wprowadziło stoły sortownicze.

Sortowanie gron, jeszcze nie tak dawno kompletnie nieznane, to niejako drugie zbiory po tych pierwszych, właściwych. Grona natychmiast po zebraniu trafiają na stół, gdzie inna ekipa (najczęściej kobiety, które są cierpliwsze i uważniejsze) usuwają listki, jagody spleśniałe, przebarwione itd. A w przypadku posiadłości biodynamicznych, także owady, które zamieszkały w winnicy. U jednego z moich ulubionych francuskich winiarzy biodynamicznych Gérarda Gauby’ego przy takim stole stoi specjalne wiaderko na insekty i co dzień trafia tam kilka kilogramów gości, gdzie indziej nieproszonych i zwalczanych chemią, a tutaj wprost przeciwnie, cieszących oko jako gwarancja zdrowego ekosystemu.

Tam, gdzie powstają ambitniejsze wina, winobranie jest z jednej strony trudniejsze, wymaga wiele staranności, z drugiej łatwiejsze – ciężar fizycznej pracy jest mniejszy. Żadnych koszy z wielokilogramowym ładunkiem, na ich miejsce wprowadza się małe skrzynki, w których ścięte grona układa się ostrożnie, jakby szły od razu na sprzedaż. Jednym z największych bowiem przestępstw zbieracza jest naruszenie jagód. Owoce są tu nietykalne, należy się z nimi obchodzić jak z jajkiem. Tylko z tak dopieszczonych gron mogą powstać najwyższej klasy wina.

Jedna z moich ulubionych reklam winiarskich przedstawia parę uśmiechniętych staruszków. Trzymają się za ręce, są ubrani prosto, po wiejsku, wyglądają na dobrotliwą i szczęśliwą parę. Zdjęcie jest czarno-białe, na górze widnieje napis „Pani i Pan Dupont zbierają grona w Chateau Troplong-Mondot od 40 lat”. Nie życzyłbym chyba nikomu aż takiej regularności, w końcu jesienią można robić też wiele innych wspaniałych rzeczy, ale ta urocza fotografia, choć jest sprytnie wymyśloną reklamą, nie kłamie. W tym przynajmniej sensie, że w wielu posiadłościach, zwłaszcza tych śrubujących jakość, ekipy uczestniczące w winobraniu są z roku na rok wierniejsze i niechętnie przez właścicieli zmieniane.

Do pewnych chateaux osoby pragnące pracować przy winobraniu raczej się nie dostaną. Co oczywiście nie znaczy, że zbieranie gron stało się domeną ludzi starszych, doświadczonych. Co prawda nie widuje się już na drogach południowej Europy autostopowiczów jadących od winnicy do winnicy, od regionu do regionu, ale rąk do zbiorów wciąż – to tu, to tam – brakuje.

[srodtytul]Ręcznie czy maszynowo?[/srodtytul]

W winnicach europejskich mamy prawdziwy ONZ, przedstawicieli wszystkich narodów świata, ale prawa europejskiego zatrudnienia, niegdyś lekceważone, zaczynają być surowo egzekwowane. Winiarze klną na coraz większe restrykcje prawne przy zatrudnianiu chętnych, na związki zawodowe, które bardzo pilnują przestrzegania czasu i warunków pracy. Niektórzy otwarcie głoszą konieczność porzucenia zbiorów ręcznych i przejścia na zbiory mechaniczne. I nie ma wątpliwości, że maszyna w wielu wypadkach i tu zastąpi człowieka.

W winnicy nie zastąpi go wszędzie. Są miejsca, w których nie tylko maszyna, lecz nawet koń nie podejdzie; na przykład w północnej Dolinie Rodanu, w winnicach alpejskich czy w portugalskim Douro. Na takich zboczach, jak te w Côte Rôtie pod Lyonem poradzi sobie tylko dobry gimnastyk albo alpinista.

Ponadto na razie zwycięża pogląd, że wielkie wino nie może powstać tam, gdzie zbiory nie były ręczne, gdyż tylko te ostatnie gwarantują higieniczne traktowanie gron. Polemiki wokół użycia maszyn trwają. Niektóre regiony, jak Beaujolais, mają na nie ogromną ochotę. Albowiem są też i plusy maszyny, mówią jej zwolennicy. Nie tylko finansowe (ok. 50 proc. taniej); maszyna na przykład pozwala skrócić czas zbiorów (1 hektar w 2 godziny zamiast 70 godzin) i zdążyć przed ewentualnymi deszczami, które są śmiertelnym zagrożeniem dla przyszłego wina.

W regionach południowych wielu winiarzy uważa, że maszyna jest wprost nieodzowna. Temperatura wewnątrz gron osiąga ok. 40 – 50 stopni i dla owoców zbyt wielkim szokiem byłby transport do piwnicy, gdzie panuje przyjemnych 14 stopni. Nocne zbiory maszynowe, coraz bardziej popularne, wydają się wówczas najlepszym rozwiązaniem.

Święto Winobrania należy do najstarszych w europejskiej cywilizacji. Każdy winiarski region organizuje dla turystów ludowe festyny, niekiedy bardzo barwne i huczne. Przyjemnie jest jesienią odbyć taką turę od jednego festynu do drugiego, oczywiście miarkując spożycie wina, które leje się strumieniami. Ale kto młody, niech choć raz spróbuje winobrania, niech ostrożnie zbiera grona, a potem wieczorem niech śpiewa, niech tańczy i zawiera przyjaźnie. Jan Jakub Rousseau byłby szczęśliwy.

Również dawna literatura obfituje w opisy szczęśliwego winobrania; ludzie tańczą i śpiewają, kochajmy się! W słynnej osiemnastowiecznej powieści Jana Jakuba Rousseau „Nowa Heloiza” winobrania łączą ludzi w poczuciu wspólnoty, jakiej nigdzie indziej nie osiągną, są kulminacyjną chwilą całego roku.

[srodtytul]Biegiem przez winorośl[/srodtytul]

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Muzeum Narodowe w Poznaniu otwiera Studyjną Galerię Sztuki Starożytnej
Kultura
Dzieło włoskiego artysty sprzedane za 6 mln dolarów. To banan i taśma klejąca
Kultura
Startuje Festiwal Niewinni Czarodzieje: Na karuzeli życia
Kultura
„Pasja wg św. Marka” Pawła Mykietyna. Magdalena Cielecka zagra Poncjusza Piłata
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kultura
Pawilon Polski na Biennale Architektury 2025: Pokażemy projekt „Lary i penaty"