Robocze śniadanie, biznesowy lunch, wreszcie wykwintna kolacja, zwieńczenie rozmowy o interesach. Podczas kolacji kwoty już nie padają. Wreszcie można pochwalić się gustem, obyciem, kulturą, koneksjami i ostatnią podróżą, dajmy na to, parowcem po Jangcy.
Jednak w międzyczasie, między lunchem a kolacją, mózg wycieńczony liczeniem, analizą i negocjacjami słania się i przestaje pracować. Wieczorna opowieść o parowcu jest przez to mało błyskotliwa, opisuje tylko przebieg trasy, bez obserwacji, skojarzeń i finezji. Zmęczenie powoduje, że można wypaść na ćwierć inteligentnych.
Dlatego nie umarła angielska tradycja popołudniowej herbaty z ciasteczkiem. To świetna regeneracja szarych komórek, skuteczna jak sjesta dla południowców. Cywilizacja próbuje ją zastąpić batonikiem na podwieczorek.
Tymczasem w przerwie negocjacji można z herbatą w ręku rozprostować kości i postać lub posiedzieć nad nią kwadrans, już nie w sali konferencyjnej.
Five o’clock dziś już nie może się kojarzyć z realiami przedwojennych, anglosaskich powieści. Dwie panie w pastelowych sukniach i kapeluszach nad filiżankami kruchymi niczym skorupka jaja. Patera z filigranowymi ciasteczkami, konfitury, imbryk, a do tego plotki i chichot. Ta wersja tradycji nie pasuje do szalonego tempa dzisiejszych czasów.