Zbieranie korzonków kojarzy się ze smutnym życiem mnicha lub obozami survivalowymi. Okazuje się jednak, że wykorzystywanie rosnących dziko roślin staje się coraz bardziej popularne wśród szefów kuchni znanych restauracji. Zwłaszcza tych ceniących sobie sezonowość i lokalne pochodzenie produktów.
Plener obowiązkowy
Noma, kopenhaska restauracja obwołana najlepszym gastronomicznym przybytkiem świata (wg S. Pellegrino, World's 50 Best Restaurants), na stałe współpracuje z grupą zawodowych zbieraczy przeszukujących okoliczne łąki, nadbrzeże i lasy w poszukiwaniu produktów, które można wykorzystać w kuchni. Jak opowiadał reporterowi "The Observer" szef kuchni Nomy Rene Redzepi, wyprawy w plener należą do obowiązku wszystkich pracowników kuchni; uczestniczy w nich też sam szef.
– Szczególnie dużo roślin łąkowych jedzą Włosi – mówi Łukasz Łuczaj, doktor biologii, ekolog, specjalista w dziedzinie etnobotaniki, autor książek poświęconych jadalnym dziko rosnącym roślinom. – W niektórych rejonach Włoch (okolice Wenecji, środkowe Apeniny) przyrządza się wiosną zupy z kilkudziesięciu gatunków łąkowych.
Barszcz profesorów
Prócz działalności naukowej Łuczaj zajmuje się także prowadzeniem warsztatów kulinarnych, podczas których gotuje się dziko rosnące rośliny. Wystarczy trochę botanicznej wiedzy, by z łąki przynieść własne znaleziska.
– Pod koniec sierpnia dzikich roślin jadalnych należy szukać na skoszonych wilgotnych łąkach. Warto się rozglądać za młodymi, odbijającymi po skoszeniu pędami dzięgla, żywokostu, szczawiu czy barszczu zwyczajnego – tłumaczy Łuczaj. Dziki szczaw wykorzystuje się jako składnik aromatycznych zup, sosów czy jako dodatek do sałatek.