Gwiazdą jest zawsze Martha Argerich, co roku jej pojawienie się na estradzie natychmiast podnosi emocje. Tak było i teraz, choć podczas nocnego koncertu muzyki kameralnej zagranej z różnymi partnerami nie starała się wybijać na pierwszy plan. Jest wszakże tak silną indywidualnością, że mimowolnie skupia na sobie uwagę.
Ogłuszająca kaskada
Nie wiadomo, czy to przypadek, ale na tym festiwalu stała się wręcz pianistycznym wzorcem metra w kobiecym wydaniu. Kolejne artystki grają prawie tak jak ona: mocno, dynamicznie, z perfekcyjną, techniczną biegłością, a momentami wręcz ze zdumiewającą swobodą.
Owo „prawie", jak wiadomo, robi wielką różnicę. Męskie uderzenie i olśniewające pasaże to nie wszystko, geniusz Marthy Argerich objawia się przede wszystkim cudowną naturalnością narracji, jaką potrafi nadać każdemu utworowi. Dzięki temu słuchacz nie podziwia, jak ona pięknie gra, ale z uwagą śledzi, co swoją grą ma do przekazania.
Czasami potrafi również tak zafascynować Lilya Zilberstein, partnerująca w tym roku Marcie Argerich w „Concerto pathétique" Liszta na dwa fortepiany.