Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"
– Pewien socjolog popularność gier planszowych tłumaczył tym, że przy nich nie trzeba ze sobą rozmawiać. Ludzie poznają się na studiach, mija kilka lat i ich drogi coraz bardziej się rozchodzą. Każdy ma własną rodzinę, pracę, własny świat. Nie bardzo mają o czym rozmawiać. Ale nadal chcą ze sobą spędzać czas, więc spotykają się przy grze, podczas której oczywiście zawsze można zamienić parę słów. Jestem w dość podobnej sytuacji, kiedy jadę do teściów – śmieje się Artur Jedliński, redaktor serwisu GamesFanatic.pl i konsultant Rebel.pl, największego polskiego sklepu z planszówkami.
I nie ma na myśli ani monopolu, ani chińczyka, z którymi wciąż kojarzą się nam gry planszowe. W ostatniej dekadzie pojawiła się nowa generacja gier: łatwych i trudnych, z planszą i bez planszy, niezobowiązujących i takich, przy których można zyskać lub stracić przyjaciela – ale zawsze tak zajmujących, że jako forma rozrywki bez trudu konkurują z wyjściem do kina czy na koncert.
Byle nie przed ekranem
Przełom nastąpił kilka lat temu, kiedy zaczęły się pojawiać polskie wydania zachodnich gier. – Później proces postępował już naturalnie, ludzie zaczęli je sobie polecać. To nie jest hermetyczne hobby. Nowe planszówki są na tyle fajne, że bardzo łatwo przekonać do zabawy kogoś nowego – wyjaśnia Jedliński. – Jedną z pierwszych gier nowej generacji wydanych w Polsce byli „Osadnicy z Catanu" i podobnie jak w innych krajach to był przełom. Wcześniej takimi grami interesowali się tylko Niemcy. Reszta świata poszła w ich ślady jakieś sześć–osiem lat temu – dodaje.
Organizatorzy konkursu Gra Roku przygotowują listę gier, które zostały wydane w naszym kraju. Jeszcze parę lat temu nominowanych było kilka tytułów. – W 2009 roku zakwalifikowaliśmy ich już 80, a następnym razem będzie znacznie więcej – oceniał kilka lat temu Jedliński. Także miłośnicy planszówek nie są już garstką fanatyków zbierających się w akademikach, co potwierdza sprzedaż gier sięgająca kilku milionów egzemplarzy rocznie.