Kolekcja to ja

Kiedy w wieku 19 lat zaczął kolekcjonować dzieła sztuki, nie miał pieniędzy, doświadczenia ani pojęcia, kto jest kim na rynku i skąd wieje wiatr. Dziś Michał Borowik jest właścicielem jednej z najciekawszych kolekcji młodej sztuki współczesnej, i to nie tylko w Polsce. W „BMW Art Guide", przewodniku po najważniejszych prywatnych kolekcjach na świecie, znalazły się dwa zbiory z Polski: Grażyny Kulczyk oraz jego

Publikacja: 25.12.2012 22:55

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Kto dzisiaj rządzi sztuką? Kiedyś podobno władzę w świecie sztuki sprawowali artyści, ale to było dawno. Potem przejęli ją kuratorzy, po nich zaś galerzyści. Wszystkim zaś trzęsą kolekcjonerzy, ponieważ to oni płacą – tak przynajmniej głosi teoria spiskowa na temat grupy trzymającej władzę w sztuce. Teoria, która – przyznajmy – ma ręce i nogi. Kolekcjonerzy wzdychają do sztuki, ale sztuka jeszcze głośniej wzdycha do kolekcjonerów – chce się sprzedać. Ja sam jednak nie potrafiłem wykrzesać z siebie entuzjazmu dla figury zbieracza. Nigdy nie zbierałem znaczków, zaś co do kolekcjonerów, to marksistowskie okulary ukazywały mi ich jako osobników klasowo podejrzanych, którzy za pomocą sztuki podkreślają i tak bolesne nierówności społeczne. Napędzające kolekcjonerów pragnienie posiadania sztuki na wyłączność rozumiem w teorii, ale emocjonalnie jest mi obce. A mimo to musiałem skapitulować przed Michałem Borowikiem.

Jego kolekcja młodych polskich artystów jest naprawdę niezła i niekonwencjonalnie zmontowana, ale nie tylko o to chodzi. Naprawdę ciekawa jest historia samego Borowika, która niczym bajka zaczyna się – dosłownie – na śmietniku, od nieprawdopodobnego znaleziska. To także historia młodego chłopaka, który na różne sposoby chciał być obecny w sztuce. Próbował być: artystą, menedżerem młodych malarzy, marszandem, by wreszcie odnaleźć się w kolekcjonowaniu. A wszystko to zrobił, zanim dobrnął do połowy studiów. Uczył się na własnych błędach, błyskawicznie. Jednym z morałów historii Borowika jest obalenie mitu, że do zbierania sztuki potrzeba wielkich pieniędzy. Inny morał jest taki, że kolekcjonowanie może być formą twórczości, oczywiście jeżeli ma się na punkcie zdobywania dzieł sztuki takiego fioła jak Michał Borowik.

A najlepsze w całej tej historii jest to, że ma ona happy end. Borowik poświęcił wiele dla sztuki, ale wyrzeczenia nie poszły na marne. Odniósł międzynarodowy sukces i jest bodaj pierwszym człowiekiem z tej branży, który udowodnił, że kolekcjonować może każdy.

To prawda, że twoja kolekcja zaczęła się od obrazu Edwarda Dwurnika, który po prostu znalazłeś na śmietniku?

Moi rodzice są po AWF-ie, podobnie jak moja siostra. I ja również miałem iść na AWF, pływałem i nieźle mi to szło, ale postanowiłem wyłamać się z tej tradycji. Chciałem być artystą, ale oblałem egzaminy na ASP w Krakowie. Wróciłem do Zamościa na totalnym wkurwie, zniszczyłem wiele swoich prac. To była totalna porażka. Rodziców nie było w domu, pojechali na wakacje. Następnego dnia po powrocie obudził mnie pies, wyciągnął na spacer – a na podwórku zwiał mi pod śmietnik.

Wytropił malarstwo?

Schyliłem się, żeby złapać psa, i zobaczyłem blejtram, w dodatku nie byle jaki – lniane płótno. Ja malowałem na bawełnianych, bo na takie było mnie stać. Pomyśl tylko: poprzedniego dnia właśnie nie dostałem się na akademię, postanowiłem, że artystą nigdy nie będę, a tu takie płótno, że aż chce się zrobić grunt i strzelić na nim swoją malkę... Wyciągnąłem blejtram, była na nim nabita tkanina, służył najwyraźniej jako tablica ogłoszeń, taka, do której przyczepia się różne kartki pinezkami. Zabrałem znalezisko do domu i poszedłem do pracy. Prowadziłem wtedy w Zamościu schronisko turystyczne. Kiedy wróciłem, byli już rodzice, podwójnie wkurzeni. Raz, że się nie dostałem na studia, a dwa, że jeszcze znoszę do domu jakieś śmieci. Kazali mi wyrzucić ten blejtram. Wziąłem się jednak za niego i wtedy odkryłem, że pod szmatą jest obraz wyglądający na Dwurnika...

I właśnie w tym momencie w „Teleexpressie" poleciał materiał o wystawie Dwurnika w Krakowie!

Przesadzasz! Toż to znak! Jesteś przesądny?

Właśnie dlatego nie lubię o tym gadać. Obiecuję, że jesteś ostatnią osobą, której opowiadam tę historię. Ale dla mnie to rzeczywiście był znak. Napisałem do Dwurnika, przesłałem mu zdjęcia. Potwierdził, że to jego obraz, „Ratusz w Zamościu", 1974 r. Przedstawia prace nad rewitalizacją miasta. Co za początek – kolekcja w budowie i moja starówka w budowie na obrazie, to wszystko się tak wspaniale układa, że lepiej byś tego nie wymyślił!

Nie próbowałeś zdawać na ASP jeszcze raz? Nie żałujesz, że nie zostałeś artystą?

Wiesz, nie do końca byłem przekonany, czy naprawdę tego chcę. Szedłem na akademię trochę z przekory. Z perspektywy czasu dziękuję losowi, że się wtedy nie dostałem i nie jestem dziś nieszczęśliwym, sfrustrowanym artystą.

Dlaczego miałbyś być artystą sfrustrowanym? Może odnosiłbyś sukcesy?

Może. Ale teraz, kiedy kolekcjonuję, bardzo wielu artystów wysyła mi swoje portfolio. Dobrze zapowiadają się może dwa na sto. Oczywiście kolekcjonować warto właśnie dla tych momentów, w których znajdujesz perłę wśród mnóstwa przeciętnych rzeczy.

Ale większość absolwentów akademii nie zrobi nigdy nic rzeczywiście ważnego, prawda? Skąd jednak przyszło ci do głowy, że alternatywą może być kolekcjonowanie sztuki? Wiesz, jest taka teoria na temat kolekcjonowania: ludzie się dorabiają, kupują dom, jeden samochód, potem drugi, lepszy. Dopiero kiedy mają już wszystko i czują, że mogliby kupić trzecie auto, ale właściwie nie ma to sensu, to zaczynają rozglądać się za sztuką.

W moim przypadku było inaczej. Jeżeli fascynujesz się sztuką, ale świadomie rezygnujesz z ASP, z malowania, bo uważasz, że chyba jednak to, co robiłeś, nie było takie, jak byś chciał, i nie warto w to dalej brnąć, to i tak uświadamiasz sobie, że brak ci terpentyny, materii sztuki, że mimo wszystko potrzebujesz wyrazić siebie w jakiś sposób. Ja w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że kolekcjonowanie, odkrywanie, wybieranie prac spośród ogromu istniejącej sztuki jest formą kreacji. Że w ten sposób możesz stworzyć coś, co będzie w pełni twoje. Kolekcja to ja, ja to kolekcja. W pełni się z nią identyfikuję.

Żeby tworzyć w ten sposób, trzeba jednak mieć pieniądze. Skąd brałeś środki na budowanie kolekcji?

Po rezygnacji z ASP wyjechałem na studia do Warszawy, wylądowałem na marketingu. Studiowałem i pracowałem – w hotelu Polonia. Byłem kelnerem. Za pierwsze odłożone napiwki kupiłem obrazy na Allegro.

Co to było?

Obrazy Katarzyny Szeszyckiej. Wtedy dopiero odkrywałem sztukę pokazywaną przez wielkie instytucje. Konceptualizm, neoawangarda, różne progresywne strategie twórcze – to wszystko było dla mnie niewiadomą, światem, który dopiero miałem poznać. Tymczasem potrzebowałem czegoś realistycznego, należącego do mojego pokolenia, czegoś, co byłoby mi bliskie, i znalazłem to w obrazach Kaśki. Kupiłem od niej cztery prace. Nie zmieniałem jeszcze adresu korespondencyjnego na Allegro, więc zamiast do Warszawy, obrazy pojechały do Zamościa. Dwa miesiące później przyjechałem do miasta... Rozpakowujemy obrazy, rodzina patrzy zażenowana, co też to ja za badziewie kupiłem. A ja byłem wówczas przekonany, że to jest to, że to jest dobre, i powiedziałem: „Dajcie mi rok,

a o tej artystce zrobi się głośno". Kaśka wysłała mi płytę DVD z portfolio. Wsiadłem w busa, pojechałem do Warszawy, wysiadłem pod Pałacem Kultury i ruszyłem z tą płytą po galeriach. Nie miałem orientacji, która galeria jest dobra, która nie, więc poszedłem do tej, która jest najbliżej Pałacu Kultury, czyli do Napiórkowskiej.

I co?

Panie Napiórkowskie zapytały, kim jestem. Ja, trochę jednak speszony całą sytuacją, powiedziałem, że jestem bratem artystki. Że siostra się wstydzi, a ja uważam, że prace są rewelacyjne. A one na to, że robimy wystawę! Zadzwoniłem do Kaśki, przyjechała z Poznania pociągiem, obładowana obrazami, nieśliśmy te płótna pod pachami, ciągnęliśmy prace załadowane na jakiś wózek. Tak przywieźliśmy pierwszą wystawę do Napiórkowskiej – totalni zapaleńcy amatorzy. Dużo prac się sprzedało.

Miałeś z tego jakiś procent?

Artystka przekazała mi swoją pracę. Ja jej pomagałem, a ona odwdzięczała się obrazami. Tak niepostrzeżenie zaczęła budować się kolekcja. A ja brnąłem w to dalej, nawiązałem współpracę z Desą, potem z Anetą Marcinkowską-Muszyńską z galerii Program, od której bardzo wiele się nauczyłem, zarówno na temat sztuki, jak i funkcjonowania rynku artystycznego. Ważne były też rozmowy z ludźmi takimi jak Dawid Radziszewski – twórca galerii Pies – czy Michał Lasota z galerii Stereo. Zmieniało się moje spojrzenie na sztukę.

Nie zostałeś jednak marszandem, tylko kolekcjonerem. Czy budowanie kolekcji od początku było świadomym projektem, który konsekwentnie realizowałeś?

Doszedłem do tej świadomości dopiero po pewnym czasie. Był taki moment, kiedy kupowałem rysunki od berlińskiego artysty Gregora Rożańskiego. Wysłałem mu trochę materiałów na temat tego, co już posiadam. A on zwrócił mi uwagę: „Słuchaj, ty masz fajną kolekcję, ty jesteś kolekcjonerem". Ja kolekcjonerem? Dla mnie wówczas kolekcjonerzy to był Fibak, Musiał, Grażyna Kulczyk, klasa lux. Aneta Muszyńska zabrała mnie raz na zamknięty pokaz jednej z takich kolekcji w dworku w Konstancinie. Był kawior, szampan, była tam cała finansjera, najbogatsi ludzie w Polsce, miliarderzy. Tak właśnie wyobrażałem sobie kolekcjonerów – złote ramy, dworek, miliony na kontach potentatów, którzy sztuką wzmacniają i potwierdzają swój status. Pomyślałem wtedy: „Ja wam jeszcze pokażę, że kolekcjonować może każdy, bez milionów na koncie, że kolekcję można zbudować z pasji".

Ta pasja jednak kosztuje. Musiałeś rozstrzygać takie dylematy – jechać na wakacje czy kupić nowy rysunek Magdy Starskiej?

Nie jeździłem na wakacje. Wszystkie oszczędności ładowałem w sztukę. Wczasy na Krecie czy rysunek to jeden rodzaj wyboru, ale kolekcjonowaniu towarzyszyły inne, równie poważne wyrzeczenia, także w życiu osobistym. Uczysz się na dziennych studiach, pracujesz na cały etat i dodatkowo jeszcze zajmujesz się artystami – więc nie masz czasu na życie prywatne.

Dużo uwagi poświęcasz upublicznieniu swojej kolekcji.

Dla mnie w zbieraniu sztuki ważne jest nie tylko posiadanie dzieł, lecz także pomaganie artystom. Kolekcja jest platformą, w której mogą zaistnieć młodzi, szerzej nieznani artyści. Jest nastawiona na edukowanie społeczeństwa. Uważam, że sztuka powinna być dostępna dla wszystkich, choć nie wszyscy mogą sobie pozwolić, aby posiadać ją na wyłączność. Dlatego stworzyłem stronę internetową, na której można obejrzeć prace z kolekcji i znaleźć informacje o ich twórcach – i dlatego chciałbym, aby w przyszłości miała fizyczne miejsce prezentacji.

A w jaki sposób twoja kolekcja zaistniała międzynarodowo?

Gregor Różański, o którym wspomniałem, namówił mnie, abym przyłączył się do Independent Collectors. To portal społecznościowy, taki Facebook dla kolekcjonerów z całego świata. Należą do niego giganci jak Saatchi, Boros czy Dasha Zhukova, a jednak zainteresowanie moimi zbiorami było ogromne. A w 2011 r. dostałem wiadomość, że w rankingu nowojorskiego pisma „Modern Painters" moje zbiory znalazły się wśród 50 najlepszych kolekcji należących do ludzi przed pięćdziesiątką.

A w tym roku trafiłeś do „BMW Art Guide by Independent Collectors" – prestiżowego przewodnika po najciekawszych prywatnych kolekcjach sztuki współczesnej na świecie.

To jest coś w rodzaju przewodnika Michelin, tyle że po najlepszych kolekcjach świata, a nie po knajpach. Ponad 170 zbiorów z 40 krajów. Z Polski do tego wydawnictwa zakwalifikowały się dwie kolekcje – Grażyny Kulczyk i moja.

Mówiłeś, że chcesz edukować odbiorców, popularyzować sztukę. Ale czy w tym celu rzeczywiście musisz ją posiadać, wydawać oszczędności na prace, kupować dzieła? Może wystarczyłoby, żebyś pisał bloga, nagłaśniał artystów, którzy cię fascynują?

To zadanie krytyków, niech oni piszą blogi. Ja nie chcę się stawiać w pozycji tego rodzaju autorytetu. Moje gusta i wybory potwierdzam nabytkami do kolekcji. Tych decyzji nikt nie może podważyć, bo mają bardzo osobisty charakter, a ja kupując pracę do kolekcji, biorę pełną odpowiedzialność za swoje wybory.

Czy mógłbyś powiedzieć, o czym jest twoja kolekcja? Co mówi ten zbiór dzieł, który stworzyłeś?

To jest kolekcja oparta na wyrzeczeniach również w tym sensie, że nie chcę mieć „wszystkiego". To kolekcja oparta na bardzo subiektywnych, osobistych kryteriach. Jest kroniką towarzyską, pudełkiem z pamiątkami, moją prywatną podróżą po Polsce w poszukiwaniu ciekawej sztuki, wspomnieniem spotkań z artystami, rozmów, wystaw. Między pracami istnieje nić porozumienia, którą snułem przez wiele lat. Dramatyczne i radosne momenty w moim życiu – to wszystko jest w mojej kolekcji.

Grudzień 2012

Prognoza Michała Borowika

W 2013 r. Michał Borowik będzie miał oko na artystyczny eksperyment i zamierza kupować sztukę, której nie można dotknąć ani nawet zobaczyć, ale nie straci z pola widzenia najciekawszych młodych galerii z Warszawy i Krakowa.

– Szkoda, że ten artykuł pojawi się w druku już po Salonie Zimowym – mówi Michał Borowik. Salon to wyluzowane targi młodej sztuki; pierwszy raz odbyły się w 2011 r. W tym sezonie bierze w nich udział kilkanaście galerii z całej Polski (choć przeważają stołeczne), niezależne wydawnictwa i labele muzyczne. Od klasycznych targów Salon różni się tym, że nie jest nastawiony na wielkich kolekcjonerów, lecz – również pod względem cen – orientuje się na tzw. zwykłego odbiorcę. – W zeszłym roku zrobiłem tam świetne zakupy – cieszy się Borowik.

Michał radzi, żeby śledzić takie wydarzenia jak właśnie Salon czy Targi Taniej Sztuki (ostatnie odbyły się w Katowicach), na których sztuka spuszcza z tonu. Można tam kupić grafiki, fotografie i unikatowe obiekty oferowane w cenach obliczonych na kieszeń zjadaczy chleba powszedniego. Sam będzie też odwiedzał aukcje charytatywne – artyści, zarówno słynni, jak i nieznani, ale ciekawi, przekazują na projekty dobroczynne świetne prace, bo kiepskich przecież nie wypada – zauważa kolekcjoner. – A poza tym cel jest szczytny.

Michał nie zamierza przegapić projektów, które na przyszły rok przygotowują warszawskie Kolonie i krakowski New Roman, prowadzona przez kolektyw artystów offowa galeria, która – zdaniem kolekcjonera – wywołała świeży powiew w bezwietrznej atmosferze podwawelskiego grodu. Specjalną uwagę Michał poświęci warszawskiej Czułości. To również miejsce, za którym stoi społeczność artystów. – Czułość jest mi bliska ze względu na spontaniczność i ideę, która za nią stoi. To miejsce tworzone przez ludzi powiązanych nićmi koleżeństwa; w takiej atmosferze sztuka jest bardziej przystępna – twierdzi Michał.

Czułość zajmuje się fotografią. W 2013 r. Michał stawia właśnie na nią oraz na eksperyment. – Pozyskuję w tej chwili do kolekcji pracę Wojtka Blacharza, muzyka i kompozytora nominowanego do Paszportu „Polityki". To nie obiekt ani obraz, lecz kompozycja i instalacja dźwiękowa. Coraz bardziej interesują mnie takie efemeryczne i niematerialne prace – w 2013 r. będę szukał właśnie takiej sztuki.

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Kto dzisiaj rządzi sztuką? Kiedyś podobno władzę w świecie sztuki sprawowali artyści, ale to było dawno. Potem przejęli ją kuratorzy, po nich zaś galerzyści. Wszystkim zaś trzęsą kolekcjonerzy, ponieważ to oni płacą – tak przynajmniej głosi teoria spiskowa na temat grupy trzymającej władzę w sztuce. Teoria, która – przyznajmy – ma ręce i nogi. Kolekcjonerzy wzdychają do sztuki, ale sztuka jeszcze głośniej wzdycha do kolekcjonerów – chce się sprzedać. Ja sam jednak nie potrafiłem wykrzesać z siebie entuzjazmu dla figury zbieracza. Nigdy nie zbierałem znaczków, zaś co do kolekcjonerów, to marksistowskie okulary ukazywały mi ich jako osobników klasowo podejrzanych, którzy za pomocą sztuki podkreślają i tak bolesne nierówności społeczne. Napędzające kolekcjonerów pragnienie posiadania sztuki na wyłączność rozumiem w teorii, ale emocjonalnie jest mi obce. A mimo to musiałem skapitulować przed Michałem Borowikiem.

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"