Bardzo mnie wzrusza, że tę piękną tradycję polskiej piosenki estradowej podtrzymują w najlepszym światowym stylu artyści teatru Buffo. Jest to bardzo znamienne i szlachetne, ponieważ to właśnie ta scena częstokroć gościła takie gwiazdy, jak Dymsza, Fogg, Sempoliński. Za każdym razem, gdy oglądam spektakl „Tyle miłości”, nie mogę powstrzymać wzruszenia. Bo to są melodie mojego dzieciństwa...
Rodzina Warszawskich była bardzo związana z polskimi tradycjami patriotycznymi. Kiedy wybuchła wojna, Henryk Wars w szeregach polskiej armii walczył za ojczyznę. Wars został pojmany przez nazistów i wtłoczony z masą pozostałych jeńców do pociągu, który miał ich dowieźć do jednego z obozów. Był przytomnym człowiekiem; kiedy tylko pociąg zwolnił, wyskoczył z wagonu. Zbiegł do Lwowa. Tam zaczął robić to, co kochał najbardziej i potrafił najlepiej. Zorganizował big-band o nazwie Tea-Jazz, który ponoć liczył 20 muzyków i 20 solistów. Wraz ze swoją grupą koncertował w Związku Radzieckim.
W 1941 roku cały big-band został wcielony do armii Andersa, z którą Wars dostał się do Iranu, Palestyny, Egiptu i Włoch. Po wojnie w 1947 roku osiedlił się w Hollywood i zmienił nazwisko na Henry Vars. W pierwszych latach z trudnością zdobywał pracę, żył w bardzo skromnych warunkach.
Odmiana nastąpiła wraz z propozycją skomponowania muzyki do westernu „Big Heat” w reżyserii Fritza Langa. Vars stanął finansowo na nogi i uwierzył w siebie. Zaczął znowu komponować przeboje. Jego piosenki śpiewały największe gwiazdy Hollywood: Bing Crosby, Brenda Lee czy Doris Day.
Henryk Wars odwiedził Polskę w 1967 roku, zmarł dziesięć lat później w Stanach Zjednoczonych.
Listopad 2008