Główna uliczka Champéry, z hotelami i knajpkami w stylu sabaudzkim, prowadzi trawersem stromego zbocza. Za nią wyrasta ściana gór o postrzępionych graniach i ostrych szczytach – masyw Dents-du-Midi (Zęby Midi) i Dents Blanches (Białe Zęby). Champéry to najważniejsze miasteczko szwajcarskiej części Bram Słońca. Mieścina nie jest duża, ma ok. 1300 stałych mieszkańców, może w niej jednak przenocować 7200 gości. Zimą chętnie tu przyjeżdżają‚ bo Bramy Słońca, Les Portes du Soleil‚ to jeden z najlepszych i największych alpejskich ośrodków narciarskich. Do Szwajcarii należy 1/3 tego terenu i cztery z 12 miejscowości‚ z których startują wyciągi‚ reszta to już Francja. Tak naprawdę nie ma to znaczenia‚ bo jeździć można po obydwu stronach granicy. Wszystkich 650 km tras‚ jakie są do dyspozycji, i 228 obsługujących je wyciągów i tak zresztą w ciągu jednego wypadu narciarskiego raczej nie zaliczymy.
Za stromo dla ratraka
Ponieważ mieszkamy w Szwajcarii‚ korci nas rzecz jasna‚ aby zrobić wypad do Francji. Cel: Avoriaz‚ jedna z najsłynniejszych alpejskich miejscowości. W orientacji pomagają znaki‚ nie tylko z nazwami tras‚ ale też flagami krajów. Na nartostradach mogą dziwić okrągłe znaczki ze zmniejszającymi się numerami. To nie numer nartostrady – w Bramach Słońca przyjęto system francuski‚ czyli operuje się nazwami – natomiast cyfry pokazują, ile słupków zostało nam do końca danej nartostrady‚ co w razie zgubienia czy wypadku ułatwia lokalizację.
Zmieniając trasy i wyciągi, dojeżdżamy do granicznego grzbietu i zaraz po zjeździe na stronę francuską ukazuje się nam wybudowane na śnieżnej pustyni‚ wprost na stoku‚ miasteczko. Nie przepadam za wieżowcami w górach‚ ale w tym wypadku aż tak bardzo to nie razi. Na pewno plusem jest zastosowanie drewnianych paneli (nie widać betonu) i zakaz ruchu kołowego. Komunikację w mieście zapewnia wyciąg krzesełkowy – pecha mają ci‚ którym krzesełka przejeżdżają tuż koło okna – specjalne pojazdy gąsienicowe i „ekologiczne taksówki"‚ czyli ciągnięte przez konie sanie. W Avoriaz można narty przypiąć na progu domu i do drzwi domu zjechać ze stoku. Sympatyczna jest też atmosfera na głównej ulicy, na której przeważają restauracje. Ruch na niej spory‚ bo praktycznie wszystkie budynki to apartamenty, a nie hotele‚ przez co chcąc nie chcąc, aby zjeść‚ trzeba wyjść na miasto. Klasyczny hotel jest tylko jeden‚ o tyle ciekawy‚ że nie ma w nim prawie kątów prostych! To równocześnie najstarszy budynek w mieście – z lat 60.‚ bo wtedy właśnie zaczęto realizować ideę sezonowego zimowego miasteczka dla narciarzy.
Wracając do Szwajcarii, słyszymy głuche odgłosy – to wybuchy wywołujące kontrolowane lawiny. Właśnie z powodu zagrożenia lawinowego nie mamy szansy sprawdzić się na najtrudniejszej w Bramach Słońca i jednej z najtrudniejszych na świecie trasie Le Mur de Chavanette, zwanej też Le Mur Suisse, Szwajcarska Ściana. Oznaczono ją kolorem pomarańczowym‚ uznając, że nawet czarny‚ zarezerwowany dla trudnych tras‚ to za mało. Na odcinku kilometra pokonuje się na niej w dół aż 331 metrów różnicy wysokości. Ponieważ żaden ratrak pod taką stromiznę nie wjedzie‚ tworzą się muldy‚ które nierzadko osiągają rozmiary małego samochodu. Szerokich łuków w poprzek stoku nie ma jak robić‚ bo trasa zwęża się do zaledwie 10 m szerokości.
Na innych trasach czarnych też nie jest łatwo. Wyzwaniem są muldy‚ bo na stokach Bram Słońca trasa „czarna" oznacza zwykle „nieratrakowana"‚ przez cały sezon pozostawiona naturze i narciarzom. Patrząc na dość często latające helikoptery‚ mam wrażenie, że chyba nie brak narciarzy‚ którzy przeceniają swoje umiejętności czy kondycję. – Czerwony helikopter jest szwajcarski‚ a niebieski francuski – zdradza nam miejscowy przewodnik‚ tłumacząc‚ że decyzja, który startuje‚ zależy od tego‚ w którym kraju poszkodowany jest zakwaterowany.