– Ostatni boom na brodaczy ma swoje korzenie w kryzysie finansowym z 2008 r. Brody wróciły, bo przechodzimy trudniejsze czasy – mówi biolog dr Rob Brooks, specjalizujący się w ewolucji i doborze seksualnym. – Młodzi ludzie konkurują ze sobą w poszukiwaniu pracy. Chcą zwrócić na siebie uwagę, podkreślając niektóre aspekty swojej męskości. Są dowody na to, że po krachu na nowojorskiej giełdzie w latach 20. ubiegłego wieku brody stały się popularne.
Niezależnie od tego, czy badacz męskiego owłosienia z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii ma rację (sam brody nie nosi), trzeba przyznać, że moda ta rozkwitła dopiero wtedy, gdy z zarostem pojawili się na oficjalnych imprezach hollywoodzcy aktorzy. Brodaci George Clooney, Ben Affleck, Ashton Kutcher czy Robert Pattinson zostali (albo pozostali) obiektem westchnień przedstawicielek płci pięknej. Rzadkie kłaczki na podbródku udało się wyhodować nawet Davidowi Beckhamowi i Leonardo DiCaprio. Brody trafiły też do reklamy – dziś koszule, marynarki czy perfumy mają w tle brodę.
W Warszawie powstał nawet wyspecjalizowany zakład pielęgnacji męskiego zarostu, w którym można kupić kosmetyki i poddać się modelowaniu brody. Fachowe strzyżenie nie jest sprawą łatwą – zajmuje minimum kilkadziesiąt minut. Właściciel – zgodnie z nowymi trendami – preferuje wypielęgnowany i starannie wymodelowany zarost.
Początków tej mody trzeba jednak szukać wcześniej: kilka lat temu brody zaczęli nosić hipsterzy. Niechlujny zarost miał być ironiczną opozycją przeciwko gładkim i uperfumowanym policzkom „krawaciarzy".
– Wiemy, że moda podlega pewnemu cyklowi. Niektórzy mówią, że powtarza się co 30 lat – komentuje dr Brooks. – Widziałem fantastyczne porównanie zdjęć mężczyzn z lat 1871–1972. Baki ustąpiły miejsca wąsom, wąsy – brodom. W latach 70. ubiegłego wieku modne były podkręcone wąsy. W latach 80. – na Toma Sellecka z serialu „Magnum", a w 90. – gładko ogolone policzki. Teraz wróciły krzaczaste brody.