Nie ma lepszej instancji, która mogłaby zainicjować debatę nad kształtem odbudowy Ukrainy niż GMF, jedna z czołowych amerykańskich fundacji, która z woli kanclerza Willy Brandta została sfinansowana przez Republikę Federalną Niemiec jako dowód wdzięczności Ameryce za pomoc w postawieniu na nogi zrujnowanej Europy Zachodniej.
Okoliczności były jednak wówczas inne: wychodzące tryumfalnie z wojny Stany były gotowe przeznaczyć na odbudowę Europy aż 2 proc. swojego dochodu narodowego nie tylko dlatego, że amerykański budżet obfitował w wolne środki, ale na horyzoncie rysowało się zagrożenie ze strony Związku Radzieckiego, którego wpływy – jak to ujął generał de Gaulle – kończyły się o dwa etapy Tour de France od Renu.
Kto pierwszym szefem?
Dziś sytuacja jest inna. Co prawda kraj oczekujący pomocy jest jeden, a donatorów wielu. Jednak brak poczucia zagrożenia ze strony Rosji porównywalnego z tym, jaki stanowił Związek Radziecki, powoduje, że na razie wsparcie Zachodu dla Ukrainy jest proporcjonalnie wielokrotnie mniejsze.
Czytaj więcej
W chwili, gdy Polska idzie na zwarcie z Niemcami i Brukselą, rysuje się przyszłość naszego sąsiada.
Na półtora miesiąca przed pierwszą konferencją w całości poświęconą odbudowie Ukrainy GMF przedstawił raport o odbudowie naszego wschodniego sąsiada. Sednem dokumentu jest odpowiedź na pytanie, jak wciągnąć państwa zachodnie w długi i kosztowny proces rekonstrukcji. Autorzy raportu uważają, że całą operacją nie może kierować Komisja Europejska. Powód? Zbyt mały autorytet. Inicjatywa powinna być o wiele szersza, obejmująca wszystkie kraje G7: poza Ameryką także Niemcy, Francję, Włochy, Wielką Brytanię, Japonię i Kanadę. To to gremium desygnowałoby koordynatora, który nadzorowałby proces odbudowy. Zdaniem autorów raportu powinien to być przynajmniej na początek Amerykanin, bo to Stany Zjednoczone przejęły w tej chwili największy ciężar odbudowy.