Spotykam go przypadkiem. Na pustej uliczce w centrum Kijowa, obok nieczynnego od kilku dni Rynku Besarabskiego. Wysokiej rangi duchowny ukraińskiej Cerkwi, tej niezależnej od Patriarchatu Moskiewskiego.
Głowa nakryta czarną skufią, spiczastą czapką prawosławnego duchownego. Broda częściowo siwa. Jest w szarym płaszczu, w każdej ręce trzyma reklamówkę z zakupami. Mleko, ser, owoce. Skromnie, bo za kilka dni zaczyna się wielki post - w najbliższy poniedziałek, czyli dzień męczenników Fiodora, Mawrikija, Filipa i świętego mnicha Afanasija.
Mój rozmówca stoi na czele diecezji, która jest od kilku lat pod rosyjską okupacją. I tam jeszcze przed chwilą mieszkał. Gdy Putin rozpoczął nową wojnę, przyjechał do Kijowa. Na jego prośbę nie podam imienia, którego używa wraz tytułem religijnym. Oba są charakterystyczne. - Tam wciąż jest moja mama - wyjaśnia łagodnym głosem.
Metropolita i metropolita
Ukraina to miejsce najpoważniejszego starcia w łonie prawosławia. Mimo że kraj jest niepodległy od przeszło trzech dekad, znaczna część wiernych i parafii podlega rosyjskiemu zwierzchnictwu. To Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego (ukraiński i rosyjski skrót: UCP PM), na którego czele stoi Onufry, metropolita.
Choć tego tytułu nie uznaje druga strona, czyli Ukraiński Autokefaliczny Kościół Prawosławny i wspierający go patriarcha Konstantynopola, duchowy przywódca światowego prawosławia. Tego przywództwa z kolei nie uznaje Moskwa. I nie uznaje autokefalii Cerkwi ukraińskiej, której jednym z hierarchów jest mój rozmówca, a najważniejszym - metropolita Epifaniusz.