Wyobrażałem sobie raczej długą prawną batalię i w końcu jakiś rodzaj kompromisu, który pozwoli wszystkim zarobić. A o tym, że decydujący w tej sprawie będzie głos futbolowego ludu, nie śmiałem nawet marzyć, bo nie było ku temu podstaw.
Oczywiście już pojawiły się głosy, że naiwni są ci, którzy wierzą, iż demonstracje angielskich kibiców, głosy polityków i stanowisko mediów miały decydujące znaczenie dla utrupienia Superligi. Tak naprawdę secesjoniści zostali bowiem przekupieni przez Europejską Unię Piłkarską (UEFA) obietnicą większych pieniędzy z Ligi Mistrzów i od sponsorów, które pozwolą zasypać dziury w klubowych budżetach, spowodowane koronawirusem i przede wszystkim wieloletnią finansową beztroską.
Ten scenariusz tak do końca trudno odrzucić, ale jedno jest pewne: balon nie pękłby tak szybko i z tak dużym hukiem, gdyby kibice zgnębieni pandemią zostali w domach, czekając na kolejną telewizyjną transmisję z meczu.
Na szczęście nie zostali i pierwszy raz w czasach neofutbolu, który już dawno oderwał się od swych korzeni, w takiej masie wyszli na ulicę, by bronić czegoś, co wydawało się resztówką po świecie dawno minionym. Oby ten pokaz siły był zwiastunem przebudzenia na dłużej, a nie tylko impulsywną reakcją na kpinę z historii i marzeń. Jeśli to zwycięstwo ma mieć dalekosiężne skutki, każdy, komu przyjdzie do głowy recydywa z Superligi, musi pamiętać o tym, jak skończyła „Parszywa Dwunastka".
Czujność jest więc potrzebna, bo przecież chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to nie jest zwycięstwo dobra nad złem, tylko wygrało po prostu mniejsze zło. Europejska Unia Piłkarska (UEFA) i jej liderzy od lat nie dają powodu, by uwierzyć, że ich celem jest rozwój tej gry i ochrona jej historycznych korzeni, a nie zarabianie pieniędzy.