- Zawalili sprawę, lepiej by milczeli – powiedział w 2018 r. prezydent Rosji, komentując zaniepokojenie USA odnośnie do niedopuszczenia czołowego przeciwnika reżimu Aleksieja Nawalnego do wyborów prezydenckich. Stwierdził wtedy, że zabierając głos w sprawie opozycjonisty, Waszyngton „zdradził, na kogo postawił”. Pułkownik KGB doskonale zdaje sobie sprawę z tego, na czym polega strategia milczenia. Wie, w jakich sytuacjach warto zabierać głos, kiedy trzeba mówić głośno, a kiedy nieco ciszej. Albo milczeć. W końcu nieprzypadkowo już najmłodszym uczniom rosyjskich szkół wpaja się, że „mowa jest srebrem, a milczenie złotem”.
Gdy pojawiły się więc pierwsze doniesienia o wycofaniu części amerykańskich sił wojskowych z Niemiec, w Moskwie zapadła cisza. Nie komentowały tego nawet „dyżurni” poplecznicy Kremla, którzy w razie potrzeby potrafią postraszyć bombowcami strategicznymi nieco bardziej oddalonych „wrogów” Rosji albo rakietami Iskander tych nieco bliższych. Tym razem woleli nie zdradzać emocji, by nie dawać argumentów przeciwnikom redukcji amerykańskich sił w Niemczech. Ale kiedy pojawiły się spekulacje w sprawie przeniesienia tych sił do Polski, rzeczniczka rosyjskiego MSZ grzmiała, że takie działania „godzą w bezpieczeństwo kontynentu”. Z kolei Fort Trump jeszcze w zarodku był już na celowniku rosyjskiej maszyny propagandowej i dyplomatycznej. Dzisiaj jednak Moskwa milczy. Mówić mają inni i już to robią m.in. na łamach finansowanych przez Kreml i działających poza granicami Rosji mediów. O tym, dlaczego nie powinno być w Polsce amerykańskich sił, mogliśmy ostatnio przeczytać choćby na łamach niezbyt popularnego, ale bardzo ekscentrycznego polskojęzycznego portalu w wywiadzie przeprowadzonym przez Rosjanina wydalonego z Polski za szpiegostwo z oskarżonym o szpiegostwo Polakiem.