Dymisja Daniela Obajtka, niewątpliwie wyróżniającego się – choć dość negatywnie – prezesa Orlenu, zamyka jeden z najważniejszych etapów życia polskiego rynku paliwowego i energetycznego. Przede wszystkim z powodu wrogiego przejęcia czy – jak kto woli – rozbioru Lotosu, co eufemistycznie nazwano „fuzją” z Orlenem.
Dlaczego „fuzja” Orlenu z Lotosem to w istocie wrogie przejęcie?
Lotos od zawsze był solą w oku swojego brata przyrodniego z Płocka. Co prawda i on, i Orlen mieli tego samego „rodzica” – Skarb Państwa – ale na poziomie operacyjnym na ogół firmy ze sobą konkurowały. Ułatwiała to ich szczera wzajemna niechęć, być może nawet nienawiść.
Czytaj więcej
Rada nadzorcza Orlenu odwołała ze stanowiska prezesa koncernu Daniela Obajtka. Przestanie pełnić funkcję 5 lutego - dzień przed nadzwyczajnym walnym zgromadzeniem koncernu. Akcje koncernu na warszawskiej giełdzie zyskały po publikacji komunikatu o prawie 4 procent.
Wynikała ona z tego, że Petrochemia Płocka, łącząc się w 1999 r. pod marką Orlenu z dawnym CPN, zgarnęła wszystkie stacje tego monopolisty. I wbrew pierwotnym planom rządowych decydentów z początku lat 90. nie podzieliła się nimi z Rafinerią Gdańsk. Tą, która stała się fundamentem tego, co do niedawna znaliśmy jako Lotos. W efekcie ta nowoczesna pomorska fabryka paliw od początku miała pod górkę, zmuszona budować swoją sieć stacji od podstaw, co stanowiło dlań dodatkowy gigantyczny koszt.
Co prawda obie firmy miały tego samego właściciela, ale starały się konkurować na rynku. Rywalizacja ta oczywiście nie rozciągała się na obszar całego kraju z przyczyn czysto logistycznych – na cenę paliwa w dużym stopniu wpływa transport, a więc odległość od rafinerii. Ale niewątpliwie Orlen miał silnego krajowego rywala i nie mógł swobodnie kształtować swojej polityki cenowej, narzucając warunki konsumentom.