O sytuacji, z jaką mieliśmy do czynienia 2 czerwca, lekarze mówią „operacja się udała, pacjent zmarł”.
Oto pięć dni temu prezydent Andrzej Duda, bez drgnięcia powieki, nie wykorzystując nawet czwartej części czasu, jaki daje mu konstytucja, złożył swój cenny autograf pod ustawą określaną jako lex Tusk, tłumacząc, że jest to najlepsze, co nas spotkało od czasu wygrania wyborów przez PiS.
Czytaj więcej
Prezydent Andrzej Duda wygłosił oświadczenie i zapowiedział, że w piątek złoży projekt nowelizacji ustawy o komisji ds. badania wpływów rosyjskich, nazywanej "lex Tusk", którą podpisał w poniedziałek.
Potem jeszcze prezydent się dziwił, że inni się nie zachwycają się ustawą tak jak on i jego koledzy. I był gotów wyjaśniać sojusznikom Polski, że są nieco nierozgarnięci i nie rozumieją, jaki morderczy cios zada rosyjskiej hydrze Polska tą jedną komisją. Uspokajał nas też pan prezydent, że on (czytaj: wszyscy prawi i uczciwi ludzie) się niczego nie boi – i pewnie, niczym niegdyś prezydent Aleksander Kwaśniewski, mógłby przed komisją zatańczyć i zaśpiewać, bo z jego ust popłynęłaby jakaś pieśń zespołu Mazowsze, a nie „Kalinka”.
Wreszcie po czterech dniach zachwycania się ustawą prezydent wyszedł i jeszcze raz zaczął przekonywać, że jest ona doskonała; ci, którzy ją krytykują mają złą wolę albo się nie znają; a w ogóle to szkoda, że dopiero teraz taka komisja powstanie (gdyby tylko PiS zdobyło tę bezwzględną większość np. w 2015 roku, ależ wtedy można byłoby rzeczy zrobić...). I kiedy już raz jeszcze poznaliśmy wszystkie zalety i mocne strony ustawy, prezydent stwierdził, że w sumie, to można byłoby ją zmienić. Bo w to, że Trybunał Konstytucyjny w najbliższej dekadzie wyda jakieś ważne orzeczenie, nie wierzy już, jak się okazuje, nawet prezydent, który jeszcze cztery dni temu ustawę do Trybunału Konstytucyjnego kierował.