Michał Szułdrzyński: Kaczyński walczy z Ziobrą, a nie z seksualizacją dzieci

Straszenie uchodźcami oraz Zosią, która chciała zostać na wieczór Tadeuszem, już się przejadło. Jarosław Kaczyński mówi o obronie dzieci przed seksualizacją po to, by pokazać, że to nie Konfederacja czy Suwerenna Polska, ale PiS jest strażnikiem prawicowej tożsamości.

Publikacja: 05.05.2023 13:01

Gdyby chodziło o moralność publiczną, wszak Jarosław Kaczyński taką ustawę zgłosiłby już dawno

Gdyby chodziło o moralność publiczną, wszak Jarosław Kaczyński taką ustawę zgłosiłby już dawno

Foto: PAP/Paweł Supernak

Jeśli w wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego pojawia się straszenie koncepcją „rozwoju polaryzacyjno-dyfuzyjnego” oraz seksualizacją dzieci, to nikt nie powinien mieć już jakichkolwiek złudzeń, że jesteśmy w środku kampanii wyborczej. Bo tylko to uzasadnia, dlaczego prezes PiS znów wraca do tej samej sprawy. Tym bardziej, że dziś temat ten nabiera nowego kontekstu z dwóch powodów.

Po pierwsze, jeśli dzień po zrobionej z dużym rozmachem konwencji partii Zbigniewa Ziobry, na której ugrupowanie zmieniło nazwę na Suwerenna Polska, Kaczyński wraz z marszałek Sejmu Elżbietą Witek wygłaszają w sali konferencyjnej w siedzibie partii oświadczenie dla prasy o konieczności poparcia obywatelskiego projektu ustawy mającej chronić dzieci przed seskualizacją, to znaczy, że sytuacja jest poważna.

Czytaj więcej

Kaczyński zapowiada ustawę przeciwko "seksualizacji" dzieci

PiS uznało, że przekaz Ziobry jest zagrożeniem dla prawicowej i chrześcijańskiej tożsamości partii Jarosława Kaczyńskiego. Niby w komentarzach polityków PiS dominowały głównie drwiny, ale skoro reakcją jest pójście na kolejną ideologiczną wojnę, widać, że PiS widzi, że musi walczyć o własną wiarygodność. Minister sprawiedliwości może więc mieć satysfakcję, bo Kaczyński zaczął się obawiać, że jego wyborcy właśnie Zbigniewa Ziobrę uznają za bardziej wiarygodnego w sprawach tożsamościowych. Dlatego znacznie bardziej niż o los dzieci, w projekcie PiS chodzi o to, by w wyścigu na wiarygodność w prawicowych elektoracie wyprzedzić Suwerenną Polskę.

Drugim novum jest to, że wojna kulturowa ostatnio doskonale sprzedaje się w USA. PiS z pewnością uważnie przygląda się karierze republikańskiego gubernatora Florydy Rona DeSantisa, który ostro prze do przodu z konserwatywną agendą. Po uchwaleniu zakazu aborcji po szóstym tygodniu ciąży podpisał ustawę nazwaną przez liberałów „Do not say gay”, której celem jest właśnie ochrona dzieci przed seksualizują. Prawo zabrania po prostu w szkołach na Florydzie poruszać temat orientacji czy tożsamości płciowej minimum do trzeciej klasy. Ale w projekcie DeSantisa nie idzie o dzieci czy Florydę, a bardziej o to, by zdobyć poparcie w wyścigu o nominację Republikanów przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi. Dlatego też gubernator poszedł też na wojnę z jednym z największych koncernów rozrywkowych świata, Disneyem, który protestował przeciw tej ustawie. Ale jemu nie idzie wcale o sympatię Disneya, ale o to, by pokazać, że jest najbardziej konserwatywnym z kandydatów, a wśród wyborców republikańskich, którzy decydują o nominacjach w prawyborach, wojny kulturowe są w cenie.

Czytaj więcej

Ziobro zmienia partię i ostrzega przed powrotem Tuska

Skoro działa w USA, to pewnie zadziała w Polsce – pomyśleli w PiS. A że idzie kampania, warto pewne tematy odgrzać. Było już o tęczowej zarazie, było o Zosi, która zapragnęła być Tadeuszem, trzeba wrócić do zakazu seksualizacji dzieci. PiS taki zakaz popierał już w 2014 r., gdy ćwierć miliona podpisów zebrała Fundacja PRO. Ale potem na kilka lat sprawa rozeszła się po kościach. W kampanii parlamentarnej 2015 r. i  samorządowej 2018 r. znacznie lepiej rezonowało straszenie uchodźcami. Temat seksualizacji wrócił w kampaniach 2019 i 2020 r. A skoro wybory znów się zbliżają, to i PiS chce pokazać, że jest najbardziej chrześcijańskim z prawicowych ugrupowań w Polsce, że to ono trzyma święty ogień prawicowej tożsamości. Nie Ziobro, nie Konfederacja. Gdyby chodziło o moralność publiczną, wszak PiS taką ustawę zgłosiłby już dawno. Ale tu nie chodzi o to, by króliczka złapać, ale by go uparcie gonić.

Może nie jesteśmy idealni, może z gospodarką i inflacją nam nie wyszło, może i zdarzają się afery, ale jak stracimy władzę, to wasze dzieci będą narażone na demoralizację...

A przy okazji wojną kulturową chce wywołać panikę moralną wśród rozczarowanych wyborców. Może nie jesteśmy idealni, może z gospodarką i inflacją nam nie wyszło, może i zdarzają się afery, ale jak stracimy władzę, to wasze dzieci będą narażone na demoralizację... Ciekawe, ilu wyborców da się na taki szantaż moralny złapać.

Jeśli w wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego pojawia się straszenie koncepcją „rozwoju polaryzacyjno-dyfuzyjnego” oraz seksualizacją dzieci, to nikt nie powinien mieć już jakichkolwiek złudzeń, że jesteśmy w środku kampanii wyborczej. Bo tylko to uzasadnia, dlaczego prezes PiS znów wraca do tej samej sprawy. Tym bardziej, że dziś temat ten nabiera nowego kontekstu z dwóch powodów.

Po pierwsze, jeśli dzień po zrobionej z dużym rozmachem konwencji partii Zbigniewa Ziobry, na której ugrupowanie zmieniło nazwę na Suwerenna Polska, Kaczyński wraz z marszałek Sejmu Elżbietą Witek wygłaszają w sali konferencyjnej w siedzibie partii oświadczenie dla prasy o konieczności poparcia obywatelskiego projektu ustawy mającej chronić dzieci przed seskualizacją, to znaczy, że sytuacja jest poważna.

Pozostało 84% artykułu
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich