„Świat był zdumiony na wieść o zabitych w Buczy rok temu niewinnych cywilach. Naprawdę czuję wielki gniew z powodu tego okrucieństwa po odwiedzeniu tych miejsc” – mówił w Kijowie premier Japonii Fumio Kishida podczas niezapowiedzianej wizyty w Ukrainie i nie należy tych słów brać wyłącznie za kurtuazję.
Japonia bardzo uważnie przygląda się konfliktowi w Europie, a jej wsparcie dla walczącej Ukrainy jest konsekwentne i nie budzi na wyspach kontrowersji. Lokalna opinia publiczna, podobnie jak większość ekspertów, ma świadomość, że obrona Ukrainy to walka o te same wartości, które liczą się w Tokio. Co więcej, Japończycy świetnie rozumieją, że udana konfrontacja Ukraińców z rosyjskim imperializmem jest ważnym benchmarkiem dla Azji Wschodniej.
Czytaj więcej
Fumio Kishida, premier trzeciej gospodarki świata, nieoczekiwanie odwiedził Kijów, gdy Xi Jinping składał wizytę w Moskwie.
W większości rozmów w Tokio słyszy się tę samą argumentację: szybki upadek Kijowa byłby groźny dla stabilności układu sił w Cieśninie Tajwańskiej. Chińskie plany przejęcia kontroli nad zbuntowaną wyspą uległyby znacznemu przyspieszeniu. Tak się jednak nie stało, dzięki czemu perspektywa zagrożenia dla Tajpej znaczne się wydłużyła. Niektórzy eksperci ryzykują nawet twierdzenie, że na dekady.
Tokio z uwagą obserwuje budowanie relacji między Moskwą i Pekinem, ale bez jakiejś nadzwyczajnej paniki. Wizyta premiera Kishidy w Kijowie w czasie rozmów Xi Jinpinga z Putinem w Moskwie jest tego najlepszym dowodem. Tokio manifestuje w ten, możliwie najczytelniejszy, sposób, po której stronie jest w najważniejszym dziś sporze geopolitycznym. I to nie z poziomu kraju zagrożonego przez Chiny, ale liczącego się, regionalnego konkurenta. Warto zauważyć, że europejska wizyta Kishidy nastąpiła tuż po rozmowach japońskiego premiera w New Delhi o forsowanym przez Tokio projekcie „wolnej i otwartej strefy indo-pacyficznej”, która jest niczym innym, tylko odpowiedzią na chińską Inicjatywę Pasa i Szlaku.