Niewdzięczna opozycja i jeszcze bardziej niewdzięczni komentatorzy wytykają premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, że znów nie dotrzymał słowa. We wrześniu wszak przekonywał, że najpóźniej do końca października zostanie złożony wniosek o wypłatę środków z Krajowego Planu Odbudowy. Dwa tygodnie temu w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” starał się jednak ten termin nieco wydłużyć, mówiąc o kolejnych kilku tygodniach. Choć wcześniej przekonywał, że na przełomie roku do Polski już spłyną pieniądze, a nie że dopiero wtedy – mówiąc kolokwialnie – wyślemy Brukseli fakturę do opłacenia.
Tyle tylko, że jeśli wsłuchać się w słowa przedstawicieli rządu, winę za niewysłanie przez Polskę wniosku o płatność ponosi... Bruksela. W weekend rzecznik rządu Piotr Müller mówił, że problem leży po stronie Komisji Europejskiej i złożymy wniosek dopiero wtedy, gdy będziemy mieć przekonanie, że zapadła tam decyzja o tym, by środki Polsce odblokować. W środę w podobnym tonie wypowiadał się nowy minister ds. europejskich Szymon Szynkowski vel Sęk. Pytany w Radiu Plus, kiedy będzie gotowy wniosek o wypłatę środków, powiedział: „Zostanie złożony w pierwszym momencie, w którym będziemy mieli przekonanie, że po stronie Komisji Europejskiej jest gotowość do jego sprawnej realizacji. Czekamy na takie sygnały”.
Czytaj więcej
Polska nadal nie złożyła pierwszego wniosku o wypłatę funduszy z Krajowego Planu Odbudowy - podaje radio RMF FM. Premier Mateusz Morawiecki obiecywał, że wniosek o wypłatę środków trafi do Brukseli do końca października.
Innymi słowy, nawiązując do słynnego szmoncesu, premier złoży wniosek o KPO, jak wróci z Radomia. Problem jednak w tym, że się do tego pięknego miasta na południu województwa mazowieckiego na razie wcale nie wybiera. Żarty żartami, ale problem jest poważny. Bo z wypowiedzi polityków PiS wynika niezbicie, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, że Polska nie wypełniła tzw. kamieni milowych, do realizacji których sama się zobowiązała w umowie z Komisją Europejską. A to, co się w tej chwili toczy, to wyłącznie gra na czas.
Rząd nie chce składać wniosku, o którym z góry wie, że będzie odrzucony. Miliardy, które bardzo by się Polsce przydały, są zablokowane z powodu raptem kilku sędziów zawieszonych przez nieistniejącą już Izbę Dyscyplinarną, kilkunastu spraw dyscyplinarnych wobec sędziów, które rozpoczynają zaufani ministra Zbigniewa Ziobry. Osobną sprawą jest znak zapytania, który wisi nad środkami z dużego, wieloletniego budżetu na lata 2021-27, o zagrożeniu dla którego jako pierwsza pisała „Rzeczpospolita” 17 października.