U progu wizyty Joe Bidena w Polsce nasz kraj zaliczył serię wpadek odnośnie do polityki wobec wojny na wschodzie. Amerykanie jasno odcięli się od pomysłu misji pokojowej, jaką NATO miałoby przeprowadzić w zachodniej części Ukrainy. Cisza zapadła w sprawie idei przekazania Ukraińcom polskich myśliwców MiG-29 za pośrednictwem USA. I już nawet Wołodymyr Zełenski ograniczył apele do sojuszu atlantyckiego o stworzenie strefy zakazu lotów nad Ukrainą, zdając sobie sprawę, że nie ma na to zgody paktu.
We wszystkich tych punktach Waszyngton kieruje się tym samym: obawą przed bezpośrednią konfrontacją z Rosją. A ze względu na swoje położenie, rolę we wspieraniu ukraińskiej obrony oraz stan stosunków z Kremlem żaden kraj nie byłby bardziej narażony na jej skutki od Polski.
Czytaj więcej
Kreml, jak może, ukrywa wielkość strat swojej najezdniczej armii, która coraz częściej okopuje się na zajętych terenach.
Taka reakcja Amerykanów nie odwiodła jednak polskich władz od kolejnych spektakularnych deklaracji ogłaszanych bez konsultacji z naszymi sojusznikami. Premier Morawiecki apeluje teraz nie tylko o embargo na import rosyjskiej ropy, ale w ogóle wprowadzenie zakazu handlu Unii Europejskiej z Rosją i zamknięcie dla rosyjskich statków unijnych portów. Szanse, że zdobędzie dla tej idei poparcie w trakcie czwartkowego szczytu w Brukseli, są jednak niewielkie.
Strategia rządu z pewnością buduje obraz Polski jako największego sojusznika Ukrainy. Tym bardziej kiedy już przeszło dwa miliony Ukraińców znalazło schronienie w naszym kraju. Ale czy jest najlepszym sposobem na realne wsparcie Kijowa?