Polsko-czeski spór o Turów ma dwa ważne wymiary. Jeden – gospodarczo-energetyczny. Leżąca przy granicy z Czechami kopalnia dostarcza paliwo potrzebne do produkcji kilku ważnych procent energii elektrycznej. Dlatego też Polska ma w tej sprawie nóż na gardle. Z kolei Czesi uważali, że nasz rząd ignoruje ich postulaty, więc dopiero gdy TSUE nałożył na Warszawę poważne kary finansowe, znaleźli się w wygodnej pozycji negocjacyjnej. Walczą o wysoką stawkę, a także o gwarancje jej wykonania, nie mają bowiem zaufania do Polaków. Na tym poziomie to raczej techniczny spór między oboma krajami, który nie musiałby zaprzątać głowy szerokiej publiczności.
Ale istnieje też drugi, szerszy, bo polityczny, kontekst tej sprawy. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej postąpił wobec Polski surowo, ponieważ nasz rząd od dłuższego czasu znajduje się na kursie kolizyjnym z Unią w ogóle i z TSUE w szczególności. I właśnie to połączenie – Unia i duże pieniądze – jest sferą, w której obecny konflikt zagraża rządowi. Bo może i Polacy czasem lubią, jak wybrańcy narodu pomachają szabelką, ale widmo utraty unijnych funduszy to poważny problem polityczny. Realny – bo Polska tych funduszy po prostu potrzebuje, zarówno z budżetu wieloletniego, jak i z Europejskiego Funduszu Odbudowy, które mają trafić do biznesu. Ale też narracyjny – bo rząd raz już te pieniądze wydał, oplakatowując w lecie całą Polskę informacjami o tym, że miliardy wynegocjowane przez rząd dadzą Polakom szczęście i dobrobyt.
Czytaj więcej
Bruksela była gotowa zaakceptować polski plan odbudowy. PiS jednak przeszarżował. Ignorując wyroki TSUE, postawił Komisję Europejską w sytuacji bez wyjścia.
Tu więc sprawa Turowa łączy się z wszystkimi innymi napięciami z Brukselą, które mogą skutkować zawieszeniem funduszy: sporem o sądownictwo, niewykonaniem innego wyroku TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego czy też wnioskiem premiera do Trybunału Konstytucyjnego, mającego ustalić wyższość konstytucji nad prawem UE. Bruksela obawia się, że właśnie ewentualny wyrok TK może się stać narzędziem omijania jurysdykcji TSUE, a więc de facto wyłączeniem polskiego sądownictwa z systemu sądowego Unii. A wówczas nie będzie istniała gwarancja sądowej kontroli wydawania unijnych pieniędzy. Dlatego KE sprawę stawia jasno – wniosek uniemożliwia pozytywne rozpatrzenie polskiego Krajowego Planu Odbudowy po pandemii.
Jeśli idzie o Izbę Dyscyplinarną, to w kierownictwie PiS już dawno zapadła decyzja o tym, by ją zlikwidować i wypełnić wyrok TSUE. Ale realizacji tego celu stanął na drodze opór Solidarnej Polski, która chce ostrzejszego kursu wobec Brukseli. Rozwiązanie tego sporu nie grozi pieniądzom z Funduszu Odbudowy, ale może zablokować pieniądze z siedmioletniego budżetu UE, który obwarowany został warunkiem „pieniądze za praworządność". I tak przeplatają się unijne miliardy i wyroki TSUE.