Decyzja o tym, że GPW rozpoczyna prace nad budową własnej platformy transakcyjnej, wzbudziła ogromne emocje na rynku. Eksperci, w tym m.in. byli prezesi giełdy, podkreślają, że projekt ten wiąże się z wieloma znakami zapytania oraz ryzykami, z którymi pracownicy giełdy mierzyli się już w przeszłości.

– Zawsze byłem zwolennikiem kupowania rozwiązań przetestowanych, ale nie przez informatyków, tylko przez użytkowników. To dawało pewne bezpieczeństwo, że system faktycznie działa na innych giełdach, a jego błędy zostały już wyeliminowane – mówi Wiesław Rozłucki, pierwszy prezes GPW.

Dlaczego więc właśnie teraz GPW zdecydowała się na budowę własnej platformy? Od dłuższego czasu pojawiają się wątpliwości w stosunku do obecnego systemu UTP. Ta platforma nie jest już rozwijana, co nie daje już zbyt dużego pola do popisu w zestawieniu z systemami działającymi na innych rynkach. Znamienny jest też fakt, że w grupie GPW różne części rynku działają na innych systemach. Autorska platforma miałaby być odpowiedzią na ten problem. Przedstawiciele GPW zakładają bowiem, że obejmie ona m.in. rynek obligacji BondSpot, Towarową Giełdę Energii oraz rynek akcji. Za tym, by realizować ten projekt, przemawia również fakt, że ma być on współfinansowany przez NCBR, które ma pokryć 30 z planowanych 90 mln zł wydatków. Oczywiście własna platforma to także wielkie znaki zapytania. Czy faktycznie podołamy temu zadaniu i nie będzie to kolejny projekt, który tylko pochłonie pieniądze? A nawet jeśli uda się stworzyć własną platformę, to czy faktycznie uda się ją sprzedać innym rynkom? W opinii byłych szefów GPW te pytania i inne wątpliwości powodują, że budowa platformy to projekt podwyższonego ryzyka.