Do funduszy emerytalnych przekazywanych jest dziś 7,3 proc. pensji pracowników. Kolejne 12,22 proc. składki emerytalnej trafia do ZUS.
– Zbyt duża część podlega rządowym decyzjom – uważa Jose Piňera, były minister pracy Chile. – W Chile 10 proc. pensji pracownika idzie do prywatnych funduszy emerytalnych. W Polsce należy stopniowo zwiększać obecny udział do najlepiej 10 proc. – zaznacza twórca chilijskiej reformy emerytalnej, na której polska jest wzorowana.
Jarosław Jamka, członek zarządu ING, uważa, że warto rozważyć nawet likwidację I filara i przesunięcie składki do II filara. – Można też dać wybór oszczędzającym, czy chcą więcej składki przekazywać do OFE – mówi. Za wzrostem składki opowiada się też Michał Rutkowski, dyrektor w Banku Światowym i współautor reformy emerytalnej. Pół składki emerytalnej mogłoby wówczas trafiać do I filara, a druga część do II filara. Dodaje jednak, że pomysł ten uzyska większą akceptację, gdy kursy akcji będą wysokie.
Jose Piňera argumentuje, że chilijskie fundusze od 20 lat zarabiają średniorocznie 10 proc. powyżej inflacji. Także polskie fundusze efektywniej pomnażały składki klientów, niż wynosiła waloryzacja pieniędzy oszczędzających na koncie w ZUS.
Eksperci zgadzają się jednak, że wyższa składka oznacza wzrost deficytu budżetowego. Wiele zależy więc od możliwości budżetu, bo Polska mogłaby przekroczyć unijne kryteria jego wysokości. Budżet centralny refunduje bowiem ZUS to, co Zakład przekazuje do OFE.