Fajerwerk zamiast wzruszeń

"Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" - od piątku w kinach - choć perfekcyjnie zrealizowany, zostawia niedosyt

Publikacja: 04.02.2009 17:35

"Ciekawy przypadek Benjamina Buttona"

"Ciekawy przypadek Benjamina Buttona"

Foto: Warner Bros

Prolog jest wspaniały. Niewidomy pan Gateau, najlepszy zegarmistrz na całym południu Stanów, robi ogromny zegar, który ma zawisnąć na stacji kolejowej w Nowym Orleanie. Tymczasem na froncie pierwszej wojny światowej ginie syn. W 1918 roku, gdy stacja otwierana jest z wielką pompą, zegar rusza. Jednak zamiast odmierzać czas, cofa się. "Być może chłopcy, którzy zginęli na wojnie, będą mogli wstać, wrócić do domów, pracować na farmach, mieć dzieci" – mówi pan Gateu. Tłum zamiera w milczeniu. Tylko czy można cofnąć czas? I co byśmy wtedy w życiu zmienili?

Dalej reżyser David Fincher proponuje historię człowieka, któremu natura spłatała figla. Pomysł zaczerpnięty jest z opowiadania F. Scotta Fitzgeralda: Benjamin Button rodzi się stary, umiera jako niemowlę. Jego czas płynie w odwrotnym kierunku – jak wskazówki zegara z nowoorleańskiej stacji. Tylko jako 40-latek będzie normalny, zrówna się z rówieśnikami.

[srodtytul]Zachwycający Brad Pitt[/srodtytul]

"Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" dzieli się na kilka części wyznaczanych przez różne etapy życia głównego bohatera. Wiele tu pięknych scen. Fincher potrafi przekonująco opowiedzieć o inności, o czystej i bezwarunkowej miłości macierzyńskiej (piękna postać Murzynki, która przygarnia podrzucone na schodach pomarszczone, nienormalne dziecko i z wielką czułością wychowuje je jak własnego syna), o uczuciu, które może trwać całe życie. Losy Buttona przypominają o przemijaniu, ale również o tym, że trzeba się cieszyć chwilami, jakie są nam dane.

Fincher jest zawodowcem. Razem z operatorem Claudio Mirandą potrafi wciągnąć widza i go zafrapować. Niebywała charakteryzacja i efekty specjalne graniczą w "Ciekawym przypadku..." z cudem: postarzona, przeorana zmarszczkami głowa Brada Pitta nałożona na ciało dziecka-staruszka naprawdę robi wrażenie. Cate Blanchett jest wspaniałą aktorką i dowodzi tego każdą kolejną rolą. Ale zachwyca także Pitt, który nie zamknął się w swoim image'u wiecznego chłopca i coraz konsekwentniej odrzuca role czyniące z niego symbol seksu. Stara się udowodnić, że ma nie tylko piękne rysy, ale również talent. Od kilku lat w filmach takich jak "Babel", "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórza Roberta Forda" czy "Tajne przez poufne" podejmuje niestereotypowe wyzwania. Dziś Pitt nie boi się zagrać mężczyzny, który po przeżyciu rodzinnej tragedii coraz bardziej rozmija się z żoną ani idioty pozbawionego szarych komórek. Benjamin Button jest jego kolejnym udanym eksperymentem.

[srodtytul]Reżyser się pogubił[/srodtytul]

Dlaczego więc ten film, tak dobrze opowiedziany i wciągający, zostawia niedosyt? Przede wszystkim nie przekonuje na ekranie główna metafora. Fitzgerald potraktował ją groteskowo. Fincher – realistycznie. I się pogubił. Sceny z małym chłopcem o starczej posturze są zabawne i mądre, ale reżyser nie bardzo już chyba wiedział, jak wybrnąć z drugiej połowy życia bohatera, po której jedynie się prześlizgnął. Button się kurczy, zamienia w dziecko, ale ile pamięta? Wszystko mu uciekło? Z poszczególnych scen nie składa się całość. Niknie gdzieś pointa filmu. Twórcy szukają jej desperacko, bo w epilogu znów pokazują bohaterów filmu. Ktoś potrafi grać na pianinie albo pływać, albo produkować guziki. I każdy ma prawo do swojego życia. Ta banalna myśl jako przesłanie brzmi wątło.

Fiaskiem kończy się też próba opowieści o XX wieku. Scenarzysta Eric Roth wyraźnie próbował nawiązać do swojego najwspanialszego filmu – "Forresta Gumpa". W tamtym genialnym obrazie życie człowieka innego i kalekiego splatało się z losami Ameryki. Tu miało być podobnie, w końcu Button przeżywa 80 lat. Tymczasem w "Ciekawym przypadku..." historia wypada mizernie.

Przede wszystkim jednak nowy film Finchera nie wzrusza. Historia Benjamina Buttona jest odarta z jakichkolwiek cech bajki, a jednocześnie tak dalece wyspekulowana i niemożliwa, że trudno się nią przejąć. Nie wyciska łez nawet współczesna klamra. Sceny z umierającą w cierpieniach, półprzytomną i rzężącą staruszką, kiedyś ukochaną Buttona, są jakby obliczone na... oscarowy wyścig.

Dlatego mam wrażenie, że obsypany nominacjami "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" jest typowym hollywoodzkim fajerwerkiem. Przypomina balon, z którego po przekłuciu zostaje tylko trochę kolorowych strzępków.

[ramka]Szczęśliwa 13

"Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" Davida Finchera zdobył 13 nominacji do Oscara. Ta trzynastka może okazać się szczęśliwa. W historii Oscarów tyle samo nominacji co film Finchera zdobyły m.in. "Przeminęło z wiatrem", "Stąd do wieczności", "Forrest Gump", "Zakochany Szekspir" i "Chicago" – wszystkie wywalczyły nagrodę za najlepszy obraz roku. "Ciekawemu przypadkowi..." zabrakło jednej nominacji, by dorównać filmom "Wszystko o Ewie" i "Titanic", które miały szansę na zdobycie Oscara w 14 kategoriach.

"Wszystko o Ewie" zdobył ostatecznie pięć statuetek, a "Titanic" aż 11 – oba również wygrały w kategorii najlepszy film[/ramka]

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog jest wspaniały. Niewidomy pan Gateau, najlepszy zegarmistrz na całym południu Stanów, robi ogromny zegar, który ma zawisnąć na stacji kolejowej w Nowym Orleanie. Tymczasem na froncie pierwszej wojny światowej ginie syn. W 1918 roku, gdy stacja otwierana jest z wielką pompą, zegar rusza. Jednak zamiast odmierzać czas, cofa się. "Być może chłopcy, którzy zginęli na wojnie, będą mogli wstać, wrócić do domów, pracować na farmach, mieć dzieci" – mówi pan Gateu. Tłum zamiera w milczeniu. Tylko czy można cofnąć czas? I co byśmy wtedy w życiu zmienili?

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP