A Jeff? Jeff postanawia wyjść z domu.
„Jeff wraca do domu" powtarza te życiowe prawdy, które warto przywoływać zawsze i do znudzenia. Na przykład, że czasami wystarczy małe, zasadniczo niegroźne wydarzenie, żeby wywrócić wszystko do góry nogami. Albo tę, że drobny impuls może wyzwolić w ludziach zupełnie niespodziewaną energię do zmian. I tę, że utknięcie w niekorzystnym układzie nie wyklucza obrócenia tego układu na swoją korzyść. Każda z postaci w filmie braci Duplass rozsiadła się w bezpiecznych kapciach swojego niby-poukładanego życia i właśnie w tym momencie zaczęła odczuwać, że coś je w nim uwiera.
Dopiero sygnał z zewnątrz, wiadomość od sekretnego adoratora albo żona dotykająca dłoni obcego mężczyzny, podburza bohaterów do nowej walki. Budząc w nich przy okazji ożywczą świadomość, że szczęście często tkwi w miejscu, które mijamy codziennie.
„Jeff wraca do domu" pewnie wylądowałby w towarzystwie filmów zupełnie przeciętnych, gdyby nie obsada. Jej dobór trafia w dziesiątkę. Pojawienie się Jasona Segela i Eda Helmsa przynosi interesującą odmianę i nowe twarze, które jeszcze odmienią oblicze komedii. Tymczasem, dzięki tym aktorom, film buduje pomost między kinem braci Duplass i tym podpisanym przez mistrza komedii Judda Apatowa. Sięgając po aktorów ze stajni autora „Wpadki", reżyserzy jednym szybkim ruchem dobudowują swojemu filmowi dodatkowe konteksty.
Nie muszą już nadmiernie zajmować się ekspozycją bohaterów, bo Pat i Jeff praktycznie od razu zostają określeni, dostając od swoich poprzednich wcieleń bagaż doświadczeń, których nie trzeba przytaczać na ekranie. Są niczym przedłużenie postaci z „Wpadki" czy „Kac Vegas" – niedojrzałymi dorosłymi, doskonale zdającymi sobie sprawę, że czas wziąć życie we własne ręce. Tylko jak to zrobić, nie poświęcając jednocześnie wrażliwości i nie popadając całkowicie w rutynę?