W familii Kadam wszyscy są kucharzami z zawodu i powołania, lecz dwudziestoletni Hassan wyróżnia się prawdziwym kulinarnym talentem. Nie kończył żadnej szkoły – uczyła go mama, która zginęła w dramatycznych okolicznościach. Ich bombajski biznes spłonął, co skłoniło rodzinę do szukania szczęścia w Europie.
Rodzina Kadam, choć świadoma przywiązania Galów do ich narodowej kuchni, postanawia zaryzykować i wylansować smaki Orientu. Kaptują klientów rozmaitymi metodami, trochę na bakier z savoir-vivre'em. Jednak to działa! Interes Kadamów odnosi sukces, rodzina może wreszcie się poczuć jak u siebie. Poprawność polityczna niemająca nic wspólnego z francuską rzeczywistością.
Oczywiście po drodze dochodzi do konfrontacji dwóch odmiennych kultur, które scala miłość... Jakby nie dość jednej love story, Hallström serwuje dwie miłosne afery, zawiązane w obrębie różnych generacji. Kiedy już zmysły i uczucia filmowych bohaterów znajdują spełnienie, widzowie opuszczają kino głodni, choć zasłodzeni.
W „Podróży na sto stóp" wszystko jest idealne: potrawy, postaci, ich kariery. Bomba ideokaloryczna. Orgia wizualnej i emocjonalnej słodyczy.
Para młodych protagonistów wykrojona z jednej sztancy. Jednak o ile Charlotte Le Bon grająca ambitną Marguerite robi czasem minki nadąsanej dziewczynki, o tyle obsadzony w roli kulinarnego geniusza Manish Dayal (gwiazdor Bollywoodu) nie robi żadnego wysiłku, żeby cokolwiek wyrazić fizjonomią. Wie, że jest śliczny. I wystarczy.
Z nieznośną lukrowatością tej dwójki kontrastuje duet Helen Mirren – Om Puri (jako głowa rodu Kadam). Tu iskrzy, tu są napięcia, prawdziwe emocje. No i jest humor. Moja ulubiona scena nie tyle balkonowa, ile okienna: noc, madame Mallory w koszulce nocnej i wałkach na głowie wdaje się w potyczkę słowną ze swym konkurentem (branżowym). Wśród wzajemnych docinków Papa rzuca: „Stoi pani w tym oknie jak jakaś królowa!". „Pochlebiasz mi" – replikuje ona i robi minę jak... królowa.