Kościukiewicz na etykietkę kolejnego wcielenia J.D. zapracował nielicznymi, ale zawsze ostrymi wypowiedziami w prasie: „Mam apetyt na kino, ale bez pędu do sławy czy forsy. Wolę mieszkać kątem u znajomych i zap... na rowerku, niż na dzień dobry zeszmacić się w »Tańcu z ci...«. Znam ten proces. Najpierw chodzi o mieszkanie, potem o samochód. To prawie nic nie kosztuje. Zatańczę, zaśpiewam, »zaszczycę obecnością«. Mijają dwa lata – codziennie idziesz do serialu, uprawiasz mielonkę aktorską. Nie rozwijasz się, nie inwestujesz w zawód, w końcu się przyzwyczajasz. Tyle wystarczy. Jest kasa, jest luz. A ja nie chcę luzu, chcę walki – o sens".
Dwie strony medalu
Kościukiewicz (rocznik '86) i młodszy o dwa lata Gierszał weszli do kina z rozmachem, razem. Spotkali się na planie filmu „Wszystko, co kocham", gdzie grali również Olga Frycz, Mateusz Banasiuk czy Igor Obłoza. Mateusz był w tej grupie najbardziej widoczny, charyzmatyczny, ale na premierze zachowywał się jak koledzy – ze sztubacką pewnością siebie, gotowy do rozmów i młodzieńczego brylowania.
Pytany o swojego bohatera odpowiadał: – Kolega ze studiów powiedział mi po obejrzeniu filmu: „Mati, jak ty byś taki był w życiu, to wszystko by było spoko". Ja mu na to: „Stary, wiesz, że to nie jest takie proste. Każdy ma dwie strony medalu. I dobrą, i złą. Jesteśmy tak samo czyści jak brudni. Zależy tylko, w jakiej równowadze się poruszamy". Ze swadą prezentował także swoje opinie Jakub, wówczas student trzeciego roku krakowskiej szkoły teatralnej. Mówił o trudnym do opisania poczuciu radości i wolności, jakiej doświadczył z kolegami na planie „Wszystko, co kocham".
Nie potrzeba było jednak wiele czasu, aby zachowanie aktorów się zmieniło. Zaczęli unikać nawet drobnych wypowiedzi, coraz częściej odmawiali udzielania większych wywiadów, odrzucali propozycje udziału w typowo celebryckich przedsięwzięciach i nie obnosili się z życiem prywatnym. Co ciekawe, ich abnegacja, w dobie wyskakujących z każdej lodówki beztalenci, podejrzanie długo utrzymujących się na fali, fascynowała. Nie mniej niż kolejne kreacje.
Między rolą we „Wszystko, co kocham" a tą w „Yumie" Kuba Gierszał miał pełne ręce roboty. „Sala samobójców", która zwróciła na niego uwagę, była czymś więcej niż filmem. To wręcz fenomen socjologiczny – w kinach obejrzało go prawie milion widzów. Wielu nastolatków przejrzało się w granym przez Gierszała Dominiku. Świat kina klaskał, bo „Sala samobójców" kosiła nagrody, gdzie tylko pojechała. Kilka trafiło w ręce aktora.
Zyga na granicy
Gierszał nie ukrywa, że ta fala komplementów mogła zawrócić w głowie. Pojawiło się wiele pokus pójścia na łatwiznę, a i o utrzymanie pokory nie było łatwo. Wspomina, że walczył, by ją w sobie zachować. – Wiem, że to utarta opinia, ale jeden z największych aktorów, jakim jest Robert De Niro, powiedział kiedyś, że on bardzo nie chciałby się widowni znudzić, dlatego ma tak indywidualne podejście do każdej kolejnej roli. Uważam podobnie. Jeśli każdą historię, którą chcemy opowiedzieć, potraktuję osobno, może uda mi się tę pokorę nadal w sobie mieć – mówił chwilę przed tym, gdy wybuchł szał w związku z „Salą samobójców".