Rosnące zainteresowanie członkostwem w WTO i przynależność 153 państw do organizacji oznacza zróżnicowanie ich interesów. Kraje rozwijające się mogą skutecznie blokować proces wolnego handlu, gdy ich postulaty nie są spełniane.
[srodtytul]Co dalej[/srodtytul]
Wolny handel nie jest popularny w USA z uwagi na strach przed utratą miejsc pracy. Wśród priorytetów prezydenta Obamy na 2010 r. znalazły się nie polityka handlowa, ale opieka zdrowotna, reforma finansów publicznych i zmiany klimatyczne.
Słabe zainteresowanie Stanów negocjacjami Rundy z Doha wynika ze słabej oferty krajów wschodzących, szczególnie Chin. Nowe umowy handlowe musiałyby prowadzić do wzrostu zatrudnienia i podwojenia eksportu. Dla ostudzenia nastrojów protekcjonistycznych Barack Obama w 2010 r. ogłosił strategię podwojenia eksportu USA w najbliższych pięciu latach, ale bez wskazania produktów i usług, których miałby to dotyczyć. Wspomniano jedynie o konieczności wzrostu eksportu artykułów rolnych, co może być trudne z uwagi na istniejące ograniczenia importowe wielu państw, szczególnie UE i Indii, które nie zamierzają ustąpić w kwestii otwarcia swojego rynku na artykuły rolne.
Chiny nie przedstawiły dotąd nowych koncesji dostępu do rynku, bo zliberalizowały handel w większym stopniu niż pozostałe kraje wschodzące, przystępując do WTO w 2001 r. Natomiast po dziewięciu latach wielostronnych negocjacji handlowych w ramach Rundy z Doha Chiny zajmują czołowe miejsce w światowym systemie handlu.
Zwiększyły eksport z 267 mld dol. w 2001 r. do ponad 1500 mld dol. w 2010 r. Korzystają więc z dobrodziejstw systemu WTO, nie wnosząc nic nowego do negocjacji w ramach Rundy.
USA domagają się przystąpienia Chin do umów WTO, w szczególności do porozumienia w sprawie zamówień publicznych, zapewniających nabywanie przez władze prowincji i rząd usług zagranicznych koncernów oraz tzw. porozumień sektorowych dotyczących przemysłu samochodowego, chemicznego czy elektronicznego, co oznaczałoby brak możliwości ochrony danego sektora przed zagraniczną konkurencją.
Chiny traktowane jako gospodarka nierynkowa do 2015 r. podlegają ostrzejszym przepisom antydumpingowym. Gdyby USA uznały gospodarkę chińską za rynkową, Chiny mogłyby udzielić dalszych koncesji dostępu do rynku.
Zakończenie Rundy Rozwojowej z Doha przyczyniłoby się do powstania globalnych korzyści sięgających 160 mld dol. będących skutkiem zmniejszenia ceł na artykuły rolne i przemysłowe, liberalizacji usług, wzmocnienia roli Światowej Organizacji Handlu, nie tylko w ograniczaniu protekcjonizmu, ale również w utrzymaniu stabilnych zasad handlu międzynarodowego.
Sukces zwiększyłby wiarygodność przywódców G20, którzy na kolejnych szczytach zobowiązali się do zamknięcia negocjacji. Załamanie negocjacji nie oznacza jednak końca światowego systemu handlu uregulowanego w ramach WTO, która funkcjonuje jako organizacja międzynarodowa nadzorująca wymianę informacji i system rozstrzygania sporów.
Istnieje niebezpieczeństwo powrotu do poprzedniego prowizorium prawnego, jakim był GATT – powrotu do wyłączenia wielu sektorów i państw z liberalizacji handlu, co nie wróży dobrze utrzymaniu otwartości rynków w czasie, gdy coraz częściej państwa deklarują gotowość do ograniczenia międzynarodowych przepływów kapitału i transakcji na rynkach finansowych.
Rosnąca grupa krytyków wolnego handlu najczęściej niewiele może zaproponować w sprawie ożywienia gospodarczego ani też empirycznie udowodnić, że protekcjonizm jest korzystniejszy od otwartości rynków. Trudno dyskutować z ekonomistami, którzy nie przyjmują żadnych argumentów na rzecz wolnego handlu.
Być może jedyną wówczas obroną przed atakami przeciwników wolnego handlu są słowa Krugmana, który argumenty zwolenników protekcji określił jako „retorykę znajdującą oddźwięk wśród tych, którzy chcą uchodzić za wyrafinowanych, nie wysilając zbytnio umysłu”.
Autorka jest adiunktem w Katedrze Integracji Europejskiej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie