Sparingpartner z Zurychu

O kulisach wystawienia na sprzedaż TVN w pierwszym wywiadzie dla prasy mówi prezydent Grupy ITI Bruno valsangiacomo. Rozmawiał w Zurychu Jakub kurasz

Publikacja: 05.08.2011 01:01

Sparingpartner z Zurychu

Foto: Fotorzepa, Bartłomiej Zborowski Bar Bartłomiej Zborowski

Rz: Zagrajmy va banque. Zamiast jednym z udziałowców ITI jest pan szefem koncernu medialnego, np. Bertelsmanna albo Vivendi, a może Time Warner albo News Corp. Ruperta Murdocha. Niby czemu miałby pan kupować telewizję TVN w Polsce?

Bruno Valsangiacomo:

Przede wszystkim News Corp. jest teraz zajęty własnymi problemami...

OK. To jest pan przedstawicielem innego dużego koncernu medialnego, do którego wynajęte przez sprzedających banki inwestycyjne wysłały zapytania ofertowe...

Od zawsze, może pan wierzyć bądź nie, istniało duże zainteresowanie akcjami TVN ze strony branży. Nasza telewizja jest bowiem unikalna pod wieloma względami. Zajmujemy czołowe pozycje w wielu obszarach rynku mediów w dużym europejskim kraju – nie chodzi przecież tylko o telewizję, ale i o Internet, i o platformę cyfrową. Wiele ze wspomnianych koncernów prowadzi działalność w niektórych krajach regionu, ale z reguły nie są to rynkowi liderzy.

Istna perełka. Coś jeszcze?

Robimy biznes telewizyjny oparty na zaawansowanej technologii. Nasza technologia telewizyjna od samego początku była w 100 proc. cyfrowa, a wiele grup wciąż ma analogowy system. Pod tym względem wyprzedzamy europejską konkurencję o kilka lat. To nowoczesny produkt. Widać to także na przykładzie „n". Po brytyjskim Sky mamy w „n" największy udział dekoderów HD w Europie. Rynek kapitałowy nie bardzo rozumiał na początku, po co pchamy się w tę inwestycję, ale powoli już to do nich dochodzi. Tak więc nasza firma to świetne narzędzie, by odnieść sukces w biznesie dystrybucji kontentu i informacji. Świat pędzi i kanały przesyłania kontentu multiplikują się. Treści, które sami produkujemy, mogą być dostarczane za pomocą wszystkich możliwych kanałów – począwszy od telewizora, komputera, skończywszy na tabletach i smartfonach. Dodatkowo, mając strategiczną umowę z Telekomunikacją Polską, nasze produkty będą miały jeszcze bardziej wzmocnioną dystrybucję. Do tego dochodzą perspektywy rozwoju polskiego rynku – np. wysokość ARPU (średniej opłaty abonamentowej) w płatnej TV w Polsce jest znacznie poniżej średniej w UE. Ten kraj ma potencjał, to tu jest wzrost, a nie w Europie Zachodniej.

Bez wątpienia ma pan handlowe umiejętności...

I na koniec, choć w zasadzie powinienem od tego zacząć, mamy też bardzo silny zespół menedżerów, który dalej może z sukcesem prowadzić to przedsiębiorstwo oraz zespół utalentowanych pracowników. Nasze finanse pokazują zaś, że grupa TVN jest jedną z najbardziej zyskownych grup medialnych z marżą zysku EBITDA, która znajduje się w europejskiej czołówce.

Uff... Same plusy, idealna spółka, zero strat, tylko zyski – unikalny miks. To dlaczego sprzedajecie ten cudowny skarb?

Hmm.... Wraz ze śmiercią Jana Wejcherta (w październiku 2009 r. – red.) skończyła się pewna era. To pewne. Nadal jesteśmy w stanie wprowadzać w życie jego, Mariusza czy moje wizje i rozwijać spółkę. Na razie jeszcze zresztą nic nie zostało sprzedane. Jak wiemy, mamy do czynienia z bardzo zmienną sytuacją na rynkach finansowych i niepewnym otoczeniem makroekonomicznym. Zawsze mówię, że coś jest rzeczywiście sprzedane, gdy jest podpisana umowa i środki wpłynęły już na konto. Ale następna generacja, spadkobiercy Jana Wejcherta, maj inne oczekiwania wobec swojego dalszego życia. Takie podejście dojrzewało w nich w ciągu ostatnich 18 miesięcy. A jeśli udziałowcy posiadający 64 proc. akcji ITI chcą sprzedać i zamierzają pójść swoimi drogami, Mariusz i ja przecież nie będziemy ich zatrzymywać. Dlatego zdecydowaliśmy się na tę transakcję. Organizujemy ich kapitałowe wyjście we właściwym finansowym stylu. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której pojawiłby się konflikt między udziałowcami, co mogłoby prowadzić do destabilizacji i jej negatywnych konsekwencji, ze spadkiem wartości firmy włącznie.

Buzowało już między wami...

Nie, nigdy nie doszło do takiego momentu. Mariusz, ja i Wojtek Kostrzewa uważamy jednak, że diament, jakim jest TVN, na który ciężko pracowaliśmy, nie może utracić wartości z powodu różnych wizji udziałowców. Destabilizacja jest zła, a więc wystawiamy na sprzedaż także nasze udziały.

Wreszcie jest też okazja, by poznać tę tajemniczą strukturę właścicieli ITI, skrywaną przed mediami...

Oto i ona: 64 proc. kontrolują spadkobiercy Jana Wejcherta, 20 proc. Mariusz Walter, 15 proc. należy do mnie, a 1 proc. jest w posiadaniu Wojciecha Kostrzewy.

A jak jest skonstruowana umowa wspólników? Ma pan prawo weta?

Nie. Jan Wejchert, Mariusz i ja byliśmy w tej kwestii bardzo pragmatyczni. Strategiczne decyzje muszą być podejmowane wspólnie bez względu na wielkość udziałów. To specjalna struktura. Tu nie działa zasada weta, ale zasada akceptacji. Ani więc ja, ani Mariusz, ani Wejchertowie nie możemy sami czegoś wymusić.

Sugeruje pan więc, że to nie pan – wbrew plotkom rynkowym – przejdzie do historii jako grabarz TVN?

To nie jest koniec stacji TVN – ostro to dementuję. Nowy właściciel zainwestuje w nią grube pieniądze. Jakiż miałby mieć cel w likwidacji swojego cennego nabytku?

Tak więc ani pan, ani Mariusz Walter nie stoicie za tą transakcją?

Tak to wygląda. To nie jest tak, że jakiś stroniący od mediów Szwajcar zmusza kogoś, by sprzedał swoje dziedzictwo. Jestem przedsiębiorcą, który tworzy biznes, a nie sprzedaje. Panuje opinia, że jako finansistę interesują mnie tylko pieniądze, a ja przecież dodaję wartość tej firmie od 20 lat. Jestem długoterminowym inwestorem, ale bardzo pragmatycznym. Mamy taką sytuację, że Wejchertowie chcą wyjść, i musimy to uszanować.

Pierwszy duży konflikt pojawił się przy podziale zysków ITI, gdy w 2010 r. ITI wypłacił swoim akcjonariuszom 48 mln euro dywidendy...

Tu nie ma żadnego konfliktu czy sporu. Zasady wypłaty dywidendy w spółkach prywatnych różnią się od zasad firm notowanych na giełdzie. Nie zawsze mają one bezpośredni związek z bieżącym poziomem zysków. W 2010 r. dywidenda została wypłacona akcjonariuszom spółki. Przez wiele poprzednich lat, mimo że były zyski, nie wypłacaliśmy dywidendy i reinwestowaliśmy pieniądze w nowe projekty.

Biorąc pod uwagę pana doświadczenie w świecie finansów, śmiało można zakładać, że możliwy jest wykup przez pana lub innych menedżerów związanych z ITI lub TVN akcji należących do rodziny Wejchertów. Na przykład pan wraz z funduszami private equity mógłby przeprowadzić taką transakcję?

Technicznie wszystko jest możliwe. Ale główna zasada Jana, Mariusza i moja to trzymać ten biznes pod kontrolą prywatną. Wejchert i Walter mają naturalnych sukcesorów, znają Polskę, jej specyfikę itp. Ja zaś nie mam następców, którzy chcą mieć – mówiąc po bankowemu – ekspozycję na Polskę. Nie widzę więc sensu, by dążyć do przejęcia kontroli nad spółką.

Sami podaliście, że banki JP Morgan i Nomura już zajmują się tą transakcją. Według naszych informacji zapytanie ofertowe zostało wysłane do francuskiego Vivendi, Bertelsmanna, TimeWarner i Discovery. Potwierdza pan te nazwy? Dlaczego nie ma wśród nich inwestorów finansowych, na pewno ich udział podbiłby cenę w tym przetargu?

Chcemy, by TVN znalazł się w dobrych rękach. Zależy nam na tym, by zabezpieczyć jego kontynuację i niezależność, także w kontekście niezależności redakcyjnej. Czujemy odpowiedzialność za ludzi. A taka kontynuacja, zgodna z naszą wizją, może być zachowana wyłącznie poprzez udział długoterminowego inwestora z branży medialnej. Nazw tych firm ze względu na dobro transakcji nie chcę potwierdzać. Nie mogę na 100 proc. wykluczyć innych rozwiązań, ale będę popierał taki finał tej transakcji, jaki przed chwilą opisałem.

A co – finansowi rozgrabią, zrestrukturyzują, sprzedadzą po kawałku...

Nie chcę, by części TVN zostały rozdystrybuowane po całej planecie.

A czy możliwe jest, że nowym nabywcą mogą być grupy medialne z Rosji?

Nie rozważamy takiej opcji.

Oficjalne rozmowy z inwestorami już ruszyły. Kiedy się skończą?

Podamy właściwe rezulataty negocjacji, jak już będzie to właściwy moment.

Transakcja zakończy się do końca roku?

Nie chcę tego komentować. Nie chcemy się spieszyć i nie mamy presji czasu. Natomiast będziemy robić wszystko, aby ten proces nie trwał zbyt długo, tak by nie wpływał negatywnie na bieżące funkcjonowanie TVN.

A czy możliwe jest, że udziały jakie ma ITI w TVN, nie będą sprzedawane w jednym bloku, tylko przez poszczególnych udziałowców?

Nie, to wykluczone. To, co sprzedajemy, to cały udział ITI, czyli kontrolę nad TVN.

A za tę kontrolę oczekujecie premii wobec wyceny giełdowej. Ile? 10 – 20 proc. wobec tego, ile dziś jest wart TVN na giełdzie? Dziś udział ITI wyceniany jest na prawie 3 mld zł, a cały TVN na 5,5 mld zł...

Powiem tylko tyle: udział kontrolny w firmie medialnej takiej skali ma swoją cenę. To chyba logiczne.

Może pan powiedzieć, jakie jeszcze zagadki pochowaliście w umowie wspólników?

Nic więcej w tej kwestii innego nie powiem ponad to, co już powiedziałem.

Wasze pierwsze podejście na giełdę wiosną 2002 r. się nie udało, bo struktura właścicielska była tak zagmatwana, że nie znaleźliście chętnych na akcje w cenie, jaką oferowaliście. Wówczas powody tak skomplikowanej struktury były wyłącznie podatkowe?

Przyczyny ówczesnego niepowodzenia związane były z krachem na rynku spółek medialnych i telekomunikacyjnych wywołanym przez takie firmy jak Vivendi czy Worldcom. Wewnętrzna struktura organizacyjna ITI nie odegrała raczej istotnej roli. Zresztą dla mnie ta struktura była zawsze prosta (śmiech). Ale wiele osób zapomina o kontekście historycznym, a ten biznes zaczął kiełkować już w 1984 r. W 1989 r. nastąpiły kolejne zmiany. Nie było wtedy właściwego prawa w Polsce – korporacyjnego, kontraktowego czy podatkowego. To trwało lata. To, że ITI ma taką strukturę, wynika wyłącznie z historii, a nie z ucieczki przed płaceniem podatków. Nasze polskie spółki operacyjne płacą corocznie wysokie podatki, podobnie jak i tysiące naszych pracowników, których miejsca pracy stworzyliśmy w ciągu ostatnich 25 lat...

I myśli pan, że ktoś w to uwierzy?

Teorie spiskowe to bzdura.

Wiele decyzji podejmowaliście wbrew rynkowi. Chociażby wykupienie akcji „n" przez TVN w 2009 r. Inwestorzy ukarali was wówczas sporym spadkiem kursu TVN na giełdzie. Dostało się wam nawet od Marka Mobiusa (guru rynków wschodzących, zarządzający amerykańskim funduszem Templeton – red.). Według niego cena 188 mln euro za pakiet 49 proc. akcji była za wysoka i wyraźnie przeprowadzona na koszt wszystkich mniejszościowych akcjonariuszy TVN...

Rynki nie zawsze rozumiały nasze decyzje. Również dziś jedne biura maklerskie wyceniają TVN na mniej niż giełda, inne na więcej. Banki nie chciały kredytować tak ryzykownych projektów jak platforma cyfrowa i ITI musiało brać to ryzyko na siebie. To jest giełda, inwestor może kupić akcje lub je sprzedać, my zaś jako przedsiębiorcy zawsze dążyliśmy do rozwoju naszego biznesu. Ile krytyki było, jak kupowaliśmy Onet i uruchamialiśmy TVN 24 w 2001 r.! Wiele razy wyprzedzaliśmy trendy. Dziś zarówno rynek, a z nim Mark Mobius, jak i – co jeszcze ważniejsze – inwestorzy branżowi doceniają w pełni pozycję grupy TVN i jej strategiczną i operacyjną wartość.

56 proc. w TVN, które ma ITI, warte jest dziś 1 mld dol.? Może więcej?

Nie skomentuję tego. Moim zdaniem wiele innowacyjnych i technologicznie zaawansowanych grup medialnych na świecie jest niedowartościowanych...

Patrząc na relatywnie słabą reakcję na ogłoszenie chęci sprzedaży akcji waszej telewizji, można odnieść wrażenie, że nikt w sprzedaż TVN nie wierzy. A może jedynie testujecie rynek? Może tylko w ten sposób zamierzacie pogrozić palcem spadkobiercom Jana Wejcherta, że wcale łatwo nie będzie wyjść z TVN...

Transakcja ruszyła. A ja nie chcę stracić swojej wiarygodności, udając, że coś sprzedaję, a w rzeczywistości bawiąc się w jakieś gierki. To się dzieje naprawdę.

A czy może pan zadeklarować, że w tym procesie nie zostaną pokrzywdzeni akcjonariusze mniejszościowi TVN? Czy nowy inwestor ogłosi wezwanie na resztę akcji, czy też jakimiś metodami tego uniknie?

Zgodnie z polskim prawem nowy inwestor musi ogłosić publiczne wezwanie i skupić do 66 proc. akcji. Jeśli będzie chciał wycofać TVN z giełdy – kolejne wezwanie do 100 proc.

A czy wycofa?

To już jego decyzja.

A czy wycofa się z dotychczasowej produkcji telewizyjnej? Z tych bizantyjskich kwot, które przeznaczacie na własną produkcję np. seriali, programów rozrywkowych czy informacyjnych...

Żadne formaty, gotowe programy nie dają szansy na zdobycie rozwiniętego polskiego rynku. Programy muszą być adaptowane do lokalnych warunków. Nawet takie formaty jak „Usta, usta" muszą być „spolszczane". Nasz model produkcji kontentu, począwszy od programów informacyjnych, skończywszy na rozrywkowych, będzie więc raczej utrzymany. Warto dodać, że produkujemy programy i format o doskonałej jakości, dysponując przyzwoitymi, lecz naprawdę nie bizantyjskimi budżetami.

A może ta transakcja to konsekwencja gigantycznego długu TVN, sięgającego 2 mld zł, z którym ponoć nie możecie sobie poradzić...

To bzdura. Mamy finansowanie do 2017 r. w formie euroobligacji wyemitowanych bez dodatkowych zabezpieczeń, bez konieczności wcześniejszej spłaty rat kapitałowych i bez konieczności utrzymania typowych dla kredytów bankowych wskaźników operacyjnych (maintenance covenants). A pod względem relacji zadłużenia do zysku EBITDA wyglądamy całkiem dobrze w porównaniu z innymi międzynarodowymi grupami medialnymi.

Nawet wobec Polsatu...

Sytuacja Cyfrowego Polsatu po przejęciu Polsatu jest podobna. A wskaźniki zadłużenia Holdingu Spartan też będą na poziomie zbliżonym do ITI  po przejęciu przez prezesa Solorza Polkomtelu kosztem kilkunastu miliardów złotych. Znam i szanuję Piotra Solorza, który odniósł wiele sukcesów biznesowych i wie, co robi, nawet jeśli wzięcie na siebie takiego ryzyka w obecnych czasach uważam za duże wyzwanie. To prawdziwy przedsiębiorca.

Wszystkie wasze stacje są rentowne? Nie dokładacie do Onetu...

Zarówno Onet, jak i wszystkie kanały telewizyjne są rentowne.

Czy nie lepiej byłoby sprzedać telewizję, Onet i platformę „n" osobno?

Obecnie realizowany projekt to sprzedaż kontrolnego pakietu TVN wraz ze wszystkimi aktywami grupy TVN w jednej transakcji.

A co z innymi spółkami kontrolowanymi przez ITI? Na przykład z klubem piłkarskim Legia Warszawa i Multikinem?

Dziś nasza uwaga skupia się wyłącznie na sprzedaży TVN. Legia ma się coraz lepiej, finansowo ten projekt zaczyna się spinać. Ale o kondycji finansowej Legii możemy mówić dopiero latem przyszłego roku, po pierwszym pełnym sezonie na nowym stadionie. Tak więc Legii i Multikina nie sprzedajemy.

Czy gdyby żył Jan Wejchert, w ogóle doszłoby do wystawienia na sprzedaż waszych udziałów w TVN?

Nie chcę powiedzieć, że byłby dziś zawiedziony postawą swojej rodziny. Ale byłoby po prostu inaczej.

Pana działalność nie ogranicza się wyłącznie do Polski. Czym jeszcze zajmuje się Bruno Valsangiacomo?

Muszę się cofnąć do mojej przeszłości. Byłem bankowcem zajmującym się finansową obsługą firm.

Nigdy nie był pan bankowcem inwestycyjnym?

Nie. Zawsze stąpałem po świecie realnym, a nie wirtualnym. Zajmowałem się m.in. finansowaniem przedsiębiorstw, finansowaniem handlu zagranicznego, problemami kryzysowymi.

W 1991 r. porzuciłem karierę bankową i powstał FinCoord – wówczas moim pomysłem na życie było doradzanie przedsiębiorcom, byłem takim buforem między nimi a światem wielkich banków. Zacząłem więc pomagać też Janowi Wejchertowi i Mariuszowi Walterowi.

Poznał ich pan w Szwajcarii?

Podczas mojej pracy w bankach w latach 80. Wówczas byłem specjalistą w dziedzinie finansowania transakcji handlowych. Polska była krajem o wysokim ryzyku finansowym i było wyjątkowo ciężko pozyskać finansowanie przedsiębiorcom na rynku międzynarodowym. Mój bank miał specjalny limit na finansowanie handlu z Polską, gdyż jako bank finansowaliśmy zakupy produktów metalowych eksportowanych z Polski. Jan i Mariusz w tym czasie importowali zaś produkty Hitachi do Polski. Musieli to sfinansować kredytem, który dał im szansę zakupu tych artykułów w Japonii. Tak ich poznałem.

I co, miał pan pomysł, by zrobić kapitał na transformującej się gospodarce w Polsce?

Nie miałem takich planów. Miałem kilku klientów z mojego banku. Ale Jan i Mariusz mnie namówili, że warto im pomóc, Tłumaczyli – patrz Bruno, tu zaraz się wszystko zmieni. Gospodarka będzie się rozwijać, prawo się zmieni, z czasem powstanie nowoczesny system finansowy. Więc pojechałem do Polski.

Oni byli pana wyłącznymi klientami w Polsce?

Jeszcze doradzałem Jerzemu Starakowi.

I?

Żeby było ciekawiej, równocześnie musiałem wziąć odpowiedzialność za biznes rodziny mojej żony. To firma Tectus Group. Spółka zajmująca się wyspecjalizowanymi produktami z branży mostowej – ma unikalną technologię produkcji mostów linowych, a działa od 1946 r. Dziś mamy ok. 30 proc. światowego rynku. Z tej technologii korzysta wiele firm budowlanych, np. większość mostów w Japonii zostało zbudowanych z wykorzystaniem patentów mojego teścia. Nawet kilka polskich mostów też. Pierwszy most podwieszany w Warszawie powstał z użyciem tej technologii. Mamy też firmę Proceq, która zajmuje się testowaniem wytrzymałości materiałów.

Jeśli porównać wartość pana udziału w ITI do tych przedsięwzięć, to co jest więcej warte?

Wartościowo to podobne biznesy. Wcześniej poświęcałem im dużo więcej czasu. Teraz pochłaniają one maksymalnie 15 proc. mojej uwagi. Te firmy mają swoje zarządy, a ja nie jestem typem, który dzierży kontrolę nad każdym ruchem menedżerów. Jestem osobą, która inicjuje biznes, zmienia go i buduje strategię oraz sprawdza jej wdrożenie.

W ITI dużo pan zainwestował?

Dla mnie to było sporo. To były wyłącznie moje pieniądze, które pochodziły także z mojego funduszu emerytalnego, które odkładał za mnie mój pracodawca. Wszyscy moi przyjaciele mówili mi: Bruno, ty musisz być szalony – pchasz się ze swoją forsą do jakiegoś rynku wschodzącego. Polska wówczas miała zupełnie inną reputację ekonomiczną.

I stał się pan dzięki Polsce jeszcze większym milionerem...

Stworzyliśmy unikalny triumwirat, który dał nam też oczywiście pieniądze. W końcu przecież byliśmy jak trzej muszkieterowie. To był najwspanialszy okres w moim życiu, i to nie tylko biznesowo. Jan, Mariusz i ja mieliśmy szczęście przeżyć nadzwyczajną i wyjątkową przyjaźń, która jest warta więcej niż wszystkie pieniądze.

Ale w Polsce korzeni pan zbytnio nie zapuścił. Nie ma pan tu nawet mieszkania lub domu... Bał się pan, że zbyt głęboko wejdzie w politykę, układy wewnętrzne w naszym kraju?

Był okres, kiedy spędzałem w Polsce niemal sześć miesięcy w roku. Faktycznie nie mam tu mieszkania. Wchodziłem bardzo głęboko w tryby naszego biznesu, ale nie chciałem być wchłonięty przez sprawy polityczne lub – nazwijmy to inaczej – w lokalną dynamikę wydarzeń wpływających na spółkę. Mariusz i Jan wzięli te domeny pod swoją odpowiedzialność. Moją rolą było dbanie o finanse, sprawy prawne, rynki kapitałowe czy różnego rodzaju przedsięwzięcia typu joint ventures. Byłem też sparing-partnerem dla obu moich wspólników w dyskusjach strategicznych.

Inna perspektywa?

Trzeba pamiętać, że na samym początku atmosfera wokół naszego telewizyjnego przedsięwzięcia była bardzo napięta i zarówno sytuacja wokół firmy, jak i ona sama była mocno niestabilna. To działało nieźle. Nigdy nie czułem też potrzeby, by uczestniczyć w życiu społeczno-politycznym w Polsce. Polska jest wyjątkowa i bardzo trudna do zrozumienia dla Szwajcara, nawet z włoskim rodowodem.

 

Historia ITI

Rz: Zagrajmy va banque. Zamiast jednym z udziałowców ITI jest pan szefem koncernu medialnego, np. Bertelsmanna albo Vivendi, a może Time Warner albo News Corp. Ruperta Murdocha. Niby czemu miałby pan kupować telewizję TVN w Polsce?

Bruno Valsangiacomo:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Ekonomia
W biznesie nikt nie może iść sam
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Ekonomia
Oszczędna jazda – techniki, o których warto pamiętać na co dzień
Ekonomia
Złoty wiek dla ambitnych kobiet
Ekonomia
Rekordowy Kongres na przełomowe czasy
Ekonomia
Targi w Kielcach pokazały potęgę sektora rolnego