Tereny pod inwestycje są dziś na wagę złota. – Dobrze przygotowanych gruntów, bez wad prawnych i technicznych, w Polsce brakuje – mówi Emil Domeracki, dyrektor działu gruntów inwestycyjnych w firmie doradczej Colliers. – Wynika to z gigantycznego popytu. Polska stała się dojrzałym rynkiem, docenianym nie tylko przez inwestorów europejskich, ale też azjatyckich czy południowoafrykańskich.
Gorąco w mieszkaniówce
Dyrektor Domeracki zwraca jednocześnie uwagę na drastyczny spadek liczby wydawanych pozwoleń na budowę. – Na przykład w Warszawie, gdzie jeszcze dwa–trzy lata temu wydawano pozwolenia na 20–25 tys. mieszkań rok do roku, w 2020 r. wydano je dla 12–14 tys. lokali. To spadek o niemal 50 proc. – podkreśla. – Z drugiej strony aktywność deweloperska wzrosła dwukrotnie, inwestorzy notują bardzo dobre wyniki sprzedaży mieszkań. W Warszawie, ale też w miastach regionalnych, co drugie mieszkanie jest nabywane w celach inwestycyjnych – na najem. Rynek chciałby konsumować znacznie więcej, niż może wyprodukować, nakręca spiralę chronicznego braku gruntów już nie tylko w Warszawie, ale we wszystkich miastach regionalnych – zauważa. Ogromne zainteresowanie gruntami widać w Trójmieście, Wrocławiu, Krakowie.
– Nie pomaga też wdrożona w 2016 r. ustawa o zakazie obrotu gruntami rolnymi. Na obrzeżach miast takich jak Katowice czy Warszawa są ogromne połacie gruntów uznawanych za rolne, które zgodnie z tą ustawą nie mogą zostać sprzedane – tłumaczy Emil Domeracki.
Podkreśla, że to tereny pod inwestycje mieszkaniowe cieszą się największym zainteresowaniem. – Każda działka, która pozwala na budowę wielorodzinnego osiedla, sprzedaje się niemal natychmiast – mówi dyrektor z Colliersa. – Inwestorzy skrócili terminy transakcyjne w zasadzie do minimum, kupując tereny nawet bez dogłębnej analizy w obawie, by nikt ich nie pokonał w tym wyścigu.
Colliers podaje, że grunty pod budynki mieszkalne są sprzedawane powyżej 3 tys. zł do metra PUM (powierzchnia użytkowa mieszkania).