Takie prognozy przedstawili we wtorek ekonomiści z PKO BP. Według nich, produkt krajowy brutto Polski – podstawowa miara aktywności ekonomicznej – zwiększy się w tym roku o 4,9 proc., a w 2023 r. o zaledwie 1,3 proc.
Te prognozy sugerują na pierwszy rzut oka, że 2023 r. będzie w gospodarce znacznie słabszy niż 2022 r. „To tylko statystyczne złudzenie. W rzeczywistości przyszły rok będzie lepszy. KPO i reszta środków UE oraz kalendarz wyborczy sprzyjają odbiciu inwestycji publicznych, spadek inflacji i obniżki podatków wesprą konsumpcję, a eksport będzie stymulowany zrealizowanymi inwestycjami zagranicznymi” – tłumaczą analitycy największego polskiego banku.
To złudzenie statystyczne wywołane jest tzw. efektem przeniesienia. Koniec 2021 r. i początek 2022 r. przyniosły bardzo silny wzrost PKB kwartał do kwartału, wskutek czego nawet recesja w II połowie roku – czyli co najmniej dwie z rzędu zniżki oczyszczonego z wpływu czynników sezonowych PKB w ujęciu kwartał do kwartału - nie będzie w stanie stłumić wzrostu PKB w ujęciu rok do roku. Słaba końcówka tego roku i początek przyszłego sprawią jednak, że niski będzie wzrost PKB rok do roku w 2023 r.
Ekonomiści z PKO BP spodziewają się, że średnio w 2022 r. wzrost PKB w ujęciu kwartał do kwartału wyniesie 0,3 proc., a w 2023 r. 0,7 proc. Będzie to bezpośredni efekt tego, że recesja według nich w tym roku potrwa przez dwa kwartały, a w 2023 r. tylko przez jeden.
– Główną przyczyną tej recesji będzie szok kosztowy dla firm, to zaciąży na inwestycjach. Już teraz firmy wskazują, że koszty to główna bariera dla inwestycji. Presja inflacyjna, w połączeniu z podwyżkami stóp procentowych, stłumi też wzrost konsumpcji. Spadek podaży pieniądza M1 (gotówka plus depozyty bieżące – red.) w ujęciu realnym to właśnie przejaw tego, że w gospodarce maleje preferencja płynności. Gospodarstwa domowe i firmy przesuwają pieniądze na depozyty terminowe, co oznacza, że zamierzają mniej wydawać – powiedział „Rzeczpospolitej” Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. Odniósł się do tego, że wąsko rozumiana podaż pieniądza – czyli tzw. agregat M1, który obejmuje gotówkę w obiegu oraz depozyty bieżące w bankach – wzrosła w maju o 2,7 proc. rok do roku, po zwyżce o 5,1 proc. w kwietniu. To najsłabszy wynik od 2012 r. W ujęciu realnym, czyli po uwzględnieniu inflacji, podaż pieniądza zmalała aż o 11,2 proc. rok do roku. Dla porównania, w 2012 r. spadała maksymalnie 4,9 proc. rok do roku.