"Wzrost popytu na gaz na tle pogorszenia się zaopatrzenia w ropę dyktuje przejście od  cen na  bazie koszyka ceny ropy do  samodzielnego określania ceny gazu na  podstawie popytu i  podaży" –  przyznaje szefowa działu strategii Gazpromu Włada Rusakowa w  artykule w  branżowym piśmie "Przemysł Gazowy". Dodaje, że ten scenariusz jest możliwy w  dalszej perspektywie.

Opinia Rusakowej oznacza w  praktyce, że europejscy klienci Gazpromu, którzy domagają się, by ceny rosyjskiego surowca bardziej powiązać z  notowaniami gazu niż ropy, nie mogą liczyć na  pozytywną odpowiedź.

Od  lat Gazprom kalkuluje cenę na  podstawie naftowych notowań sprzed pół roku. Liczba niezadowolonych z  tego klientów rośnie coraz szybciej, bowiem różnica między ceną gazu na  rynku spotowym (giełdowym) a  tą z  kontraktów Gazpromu sięgała już nawet  30 proc. W  ubiegłym roku rosyjski potentat po  raz pierwszy zgodził się, by część dostaw wyceniać według bieżących notowań na  rynku gazowym, ale tylko dla wybranych klientów, m.in. niemieckiego koncernu E.ON, włoskiego ENI i  francuskiego GDF Suez.

Ale to nie wystarczyło na  długo –  główni europejscy odbiorcy znów domagają się obniżenia cen na  rosyjski surowiec, zwłaszcza że ropa w  tym roku jest wyjątkowo droga. Nie mogąc dojść do  porozumienia, występują przeciwko Gazpromowi do  międzynarodowego arbitrażu. Na  liście skarżących są: E.ON, RWE, GDF Suez i Shell. Jak dotąd  wygrali tylko Włosi –  spółka Edison dzięki temu zaoszczędzi w  2011 r.  200 mln euro.

Negocjacje w  sprawie obniżek prowadzi z  Gazpromem także Polskie Górnictwo Naftowe i  Gazownictwo. Ale choć trwają od  pół roku, szans na  ugodę nie widać i  najpewniej polska firma na  przełomie września i  października też skieruje sprawę do  sądu arbitrażowego w  Sztokholmie.