- 2,4 mln posad w administracji pozostaje nieobsadzonych i zastanawiam się co powstrzymuje władze od zatrudnienia ludzi, szczególnie w sytuacji, gdy mamy tak duży kryzys na rynku pracy - mówił 30-letni Srikant Dattatreya Lalita ze stanu Maharasztra. Dattatreya przypomniał, że premier Narendra Modi dochodząc do władzy obiecywał tworzyć 20 mln nowych miejsc pracy rocznie.
Dattatreya pracuje obecnie dla organizacji pozarządowej podkreślającej znaczenie zapewnienia kobietom dostępu do edukacji. Miesięcznie zarabia 10 tys. rupii (ok. 140 dolarów). 30-latek podkreśla, że wcześniej był bezrobotny przez 1,5 roku i był to bardzo trudny czas dla całej jego rodziny, w której pracę miał tylko jego brat (był kierowcą autorikszy, zarabiał 8 tys. rupii miesięcznie - czyli ok. 110 dolarów, za które utrzymywał rodziców, młodszego brata, żonę i dwoje dzieci).
Ale protestujący nie domagają się jedynie poprawy sytuacji na rynku pracy, lecz również przeznaczenia większych środków na edukację, i skończenia z "atmosferą saffronizacji" (czyli gloryfikowania starożytnej historii Indii w duchu Hindutvy) na uniwersytetach, za którą to atmosferę odpowiada prawicowy rząd kraju.
34-letni Rushal Heena oskarża rząd o to, że ten działa w interesie wielkich korporacji, a nie zwykłych ludzi.
Jak zauważa "Nikkei Asian Review" w zbliżających się wyborach parlamentarnych (odbędą się w kwietniu i maju tego roku) po raz pierwszy głos będzie mogło oddać ponad 130 mln młodych Hindusów (łącznie uprawnionych do głosowania będzie ponad 900 mln osób). Głosy młodych mogą zdecydować o wyniku wyborów.