Rafał Trzaskowski przez rok urzędowania w stołecznym ratuszu nie popisał się spektakularnymi sukcesami. Przetrwał w oczekiwaniu na znaczniejszy awans.
Gdy w listopadzie zeszłego roku obejmował urząd prezydenta Warszawy, można było odnieść wrażenie, że radość ze zwycięskich październikowych wyborów gdzieś z niego uleciała. Jakby zdał sobie sprawę, że został zamknięty w złotej klatce na lata. Ubezwłasnowolniony politycznie i partyjnie.
Ambicje polityczne Rafała Trzaskowskiego sięgają bowiem dużo dalej niż stołeczny ratusz, który jest dla niego poligonem doświadczalnym i bramą do politycznej ekstraklasy.
Polityka to gra zespołowa, dlatego łatwo zaszkodzić nie tylko sobie, ale również partii jakąkolwiek błędną decyzją. Tym bardziej przed wyborami europejskimi i parlamentarnymi. Dlatego przez ostatni rok Trzaskowski starał się uciekać od kontrowersyjnych decyzji. Dlatego wiele ich wstrzymał, jak np. uchwałę krajobrazową czy tę o zagospodarowaniu przez inwestorów prywatnych. Jakim czasem był ten rok prezydentury Trzaskowskiego?
To był rok stepowania na polu minowym. Zaczęło się od falstartu, jakim była decyzja o chęci powrotu do większej bonifikaty za przekształcenie użytkowania wieczystego we własność. Kontrowersje wzbudziło podpisanie warszawskiej deklaracji LBGT+, po której nie tylko włodarze stolicy, ale i liderzy PO musieli się tłumaczyć, że w warszawskich przedszkolach edukatorzy nie będą uczyć dzieci jak się masturbować. Nie pomagali przeciwnicy. – Będziemy tak aktywną opozycją, jakiej jeszcze PO w Warszawie nie widziała – zapowiedział w „Rzeczpospolitej" Patryk Jaki po przegranych wyborach samorządowych. I słowa dotrzymał. PiS politycznie nie daje żyć Trzaskowskiemu. Rządzący piętnują i często obwiniają go o wszelkie problemy, rozdymając je do monstrualnych rozmiarów. Jaskrawym przykładem może być awaria kolektora ściekowego w stolicy, którą Marek Suski porównywał do sytuacji w Czarnobylu, a Joachim Brudziński mówił, że słyszał o „cuchnącej mazi" w Wiśle, tyle że pomylił mosty. Rządzący straszyli epidemią ekologiczną, do której jednak nie doszło. Wyciek ścieków pokazał, że sam Trzaskowski próbował nieudolnie grać politycznie awarią, opędzając się od pomocy rządowej, którą w końcu przyjął.