Przez prawie całą kadencję prawica szukała duchownego, który stałby się jej autorytetem i mógłby – nawet nie do końca świadomie – legitymizować jej działania w oczach elektoratu. Jest wprawdzie w polskim Episkopacie kilku biskupów, którzy nie kryją sympatii do obecnie rządzących, ale albo stoją na czele prowincjonalnych diecezji, albo lada chwila odejdą na emerytury lub nawet już na niej są. Kilku z nich – jeszcze za rządów PO – próbowało się angażować w organizowane przez PiS marsze w obronie wolności mediów, ale dostali reprymendę od nuncjusza i choć dziś czasem uda im się przemycić w swoich wystąpieniach wątki miłe dla uszu rządzących, to mimo że czasem ich głos się przydaje, na liderów się nie nadają.
Autorytet taki był pożądany, bo chociaż powszechna opinia jest taka, że Kościół sprzyja partii rządzącej, to jednak coraz częściej stawała się ona celem krytyki także ze strony hierarchów, którzy zaczęli mówić, że dobra zmiana wcale taka dobra nie jest.
W końcu udało się znaleźć kandydata. I teraz trzeba zrobić wszystko, by wykreować go na prawdziwego męża opatrznościowego na miarę co najmniej kard. Stefana Wyszyńskiego. Sztuka ta nie uda się jednak bez wsparcia, więc trzeba szukać sojuszników.
Oczywiście, mam tu na myśli metropolitę krakowskiego abp. Marka Jędraszewskiego. Bo to krakowski hierarcha jest przecież w tej chwili „prześladowany" za mówienie prawdy. To na niego wylewa się fala nienawiści. To on jest na celowniku wszystkich lewaków tego świata, to o nim mówią, że jest „diabłem wcielonym" i „skończonym cymbałem". To jego natychmiastowej dymisji żądali protestujący pod siedzibą Nuncjatury Apostolskiej. To wreszcie na niego doniesiono do prokuratury, bo rzekomo szerzy mowę nienawiści.
Taki duchowy przywódca, w którego obronie stają i ojciec Tadeusz Rydzyk, i przewodniczący polskiego Episkopatu, ale także prymas Czech i szefowie episkopatów Słowacji i Węgier oraz powstańcy warszawscy, jest przecież na wagę złota. To w jego obronie trzeba m.in. zorganizować wiec poparcia, na którym pojawią się politycy.