O deglomeracji wspomina Robert Biedroń, ale i Bezpartyjni Samorządowcy. Skąd na to moda? Okazuje się, że to nie tylko hasło dotyczące bardziej równomiernego rozwoju kraju. – To również w miarę nieskomplikowana metoda dotarcia do elektoratu ze średnich miast. A ten elektorat w wyborach samorządowych okazał się bardzo ważny – przyznaje nasz rozmówca, jeden ze strategów PiS zajmujących się planami politycznymi na 2019 rok.
Pomysł na deglomerację może być więc jednym z ważniejszych – poza np. kwestiami energetycznymi i ekologicznymi – wątków tegorocznej kampanii wyborczej. O tym, że jest potrzebna, od wielu lat mówią eksperci i aktywiści. Zwłaszcza coraz bardziej wpływowe środowisko Klubu Jagiellońskiego.
„Sprzeciwiamy się wizji rozwoju naszego państwa ograniczonej do kilku największych metropolii. Naszą ambicją jest Polska policentryczna, w której podział na centrum i prowincję traci na znaczeniu” – pisali w lipcu ubiegłego roku Paweł Musiałek i dr Marcin Kędzierski.
Z polityków Zjednoczonej Prawicy jako pierwszy tak wyraźnie postulat rozproszenia niektórych urzędów postawił wicepremier Jarosław Gowin. W trakcie konwencji 15 grudnia ubiegłego roku zapowiedział on konkretny plan.
– Pokażę w styczniu, które instytucje można przenieść do Jeleniej Góry, do Chełma, do Kielc. W tym przypadku to się już dzieje. To powstrzyma exodus młodego pokolenia z tych miast – stwierdził Gowin. Nawiązywał przy tym do projektu budowy kompleksu laboratoriów Głównego Urząd Miar w Kielcach. Szczegóły planu przeniesienia niektórych urzędów ze stolicy wicepremier ma zaprezentować na kongresie swojej partii 13 stycznia w Krakowie.