Można uznać obecny obóz władzy za zakładnika sytuacji i obecnego modelu uprawiania w Polsce polityki. Ciężko nie reagować na sumę rządowych błędów i zaniechań – od słabego przygotowania służby zdrowia na ciężkie czasy po niektóre niemądre, źle objaśniane i nadgorliwie egzekwowane przez policję restrykcje. Ale też trudno nie zauważyć, że na świecie nie ma specjalnie mądrych.
Co powiedzieć o Francji miotającej się od ściany do ściany – od lekkomyślnie zorganizowanych wyborów samorządowych po zaświadczenia uprawniające obywatela do przebywania na ulicy. Od jednego do drugiego Francuzi przeszli z dnia na dzień. A to przecież jedna z kolebek demokracji, ba, podobno ojczyzna poważnego stosunku do instytucji państwa. Na tym tle minister Szumowski, premier Morawiecki, policja Mariusza Kamińskiego wypadają nawet nie najgorzej. A dopóki za zasadniczą linią narodowej kwarantanny opowiadają się niemal wszyscy lekarze, niezależnie od politycznej barwy, sam nie widzę powodu, aby się sprzeciwiać.
Licytacja i arogancja
A skąd to skojarzenie z zakładnikami? PiS ma naturalną skłonność do większego zamordyzmu, do marszu na skróty. Trochę jak każda prawica, a trochę i nadprogramowo, z powodu różnych państwowych teorii Jarosława Kaczyńskiego i z powodu traktowania swoich rządów jako nieustającego odwetu na dawnym establishmencie. Ale też pisowscy urzędnicy podejmują decyzje w warunkach permanentnej politycznej licytacji w każdej sprawie.
Opozycja opowiada się za epidemiologicznymi restrykcjami jeszcze bardziej hałaśliwie niż rządzący. Warto, aby to zauważyli rozmaici rzecznicy swobód obywatelskich, którzy każdego policjanta ścigającego rowerzystę utożsamiają ze złą prawicą. Kiedy rząd przymierza się ostrożnie, po omacku i czasem przewracając się o własne nogi (ale też nikt tego wcześniej nie ćwiczył), do odmrażania gospodarki i obywatelskiej aktywności, musi pamiętać, że każdy błąd jest błędem sapera. Tu równie łatwo ogłosić kogoś zamordystą, co mordercą – jeśli krzywa zakażeń stanie się choć odrobinę bardziej stroma.