Czy mając w ręku alarmujące dane o regularnym spadku liczby katolików uczestniczących w niedzielnej liturgii, można sobie pozwolić na optymizm? Czy można zignorować fakt, że w kościelnych ławach robi się coraz luźniej? Przecież ludzi Kościoła nie może nie boleć odejście czy słabość choćby jednego członka tej wspólnoty.
Przede wszystkim, chodzi tu nie tyle o optymizm, ile o przekonanie, że procesy dotyczące wiary i religijności trzeba widzieć w szerszej perspektywie niż jedna dekada. „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?", słyszymy w Ewangelii retoryczne pytanie Jezusa. A w innym miejscu: „Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: »Czyż i wy chcecie odejść?«". Jezus nie mówił: nie zostawiajcie Mnie samego, statystyki są zatrważające. Jeszcze gorzej ze statystycznego punktu widzenia będzie to wyglądało pod krzyżem, gdy świadkami śmierci będą tylko trzy bliskie osoby. Biorąc pod uwagę liczby – duszpasterska porażka.