Kolorowe królestwo
Spośród czterech wolności, na jakich opiera się jednolity rynek UE, najbrutalniej została przekreślona ta ostatnia, zapewniająca swobodę przemieszczania się pracowników. To za sprawą obecnego premiera Borisa Johnsona – jeszcze w kampanii przed referendum z czerwca 2016 r. tłumaczył, że królestwo musi „odzyskać kontrolę nad swoimi granicami" i powstrzymać „zalew" imigrantów z Unii Europejskiej. To tym zjawiskom Johnson przypisywał trudności Brytyjczyków z uzyskaniem odpowiedniej jakości usług zdrowotnych czy edukacji, choć prawdziwym powodem były drakońskie oszczędności narzucone w czasie kryzysu finansowego przez Davida Camerona. W konsekwencji od nowego roku obywatele Unii nie tylko nie mają już na Wyspach równych praw z Brytyjczykami, ale zaczął też dla nich obowiązywać wzorowany na Australii punktowy system migracyjny. Zakłada on, że bez dobrej znajomości angielskiego, relatywnie młodego wieku, a przede wszystkim kontraktu na blisko 25 tys. funtów rocznie nie można otrzymać prawa pobytu.
Taki system dla przyjezdnych spoza zjednoczonej Europy, choć obowiązuje od 2008 r., nie zdołał przywrócić kontroli nad potokami migrantów. Przeciwnie, w 2019 roku, ostatnim zanim pandemia wywróciła międzynarodowe przepływy ludności, w Wielkiej Brytanii osiedliło się o 320 tys. osób więcej, niż z niej wyjechało. Jednak udział obywateli UE w tej liczbie wynosił zaledwie 50 tys.: reszta to przyjezdni spoza naszego kontynentu. Trudno więc uwierzyć, aby taka zmiana skali i struktury migracji przyczyniła się do poprawy spójności brytyjskiego społeczeństwa, jak to obiecywał Johnson. Nowy system jest też ogromnym wyzwaniem dla takich gałęzi gospodarki jak służba zdrowia, opieka nad osobami starszymi, hotelarstwo i gastronomia, które opierały się na emigrantach z Europy Środkowej – niegdyś z Polski, a w ostatnich latach z Rumunii i Bułgarii.
Pełne niepokoju są też brytyjskie uniwersytety i ich potencjalni studenci ze zjednoczonej Europy. Od nowego roku akademickiego zostaną zrównani w prawach z kolegami spoza Unii, co oznacza, że czesne poszybuje tak wysoko, iż pozostanie w zasięgu tylko najbogatszych. Czy w takim układzie Oksford czy Cambridge nadal będą mogły skutecznie rywalizować z amerykańskim Harvardem i Princeton? A może ich model biznesowy się załamie, a w Holandii czy Danii wyrosną tańsi konkurenci? Tego na tym etapie nie wiadomo.
Singapur u brzegów Europy
Ostateczny rozwód z Unią zbiegł się w czasie z pandemią i największą recesją w Wielkiej Brytanii od drugiej wojny światowej: gospodarka skurczyła się o 11 proc. Dla Borisa Johnsona w tym dramacie jest i korzyść, bo bardzo trudno oddzielić negatywne skutki brexitu od tych spowodowanych wirusem. Andrew Bailey, prezes Banku Anglii, ostrzega co prawda, że opuszczenie przez Zjednoczone Królestwo jednolitego rynku będzie miało w dłuższej perspektywie poważniejsze skutki dla biznesu od Covidu, ale jego wyliczenia (3,5 pkt proc. dochodu narodowego straconego wzrostu w ciągu kilku lat) na razie brzmią dość abstrakcyjne. Wiele zależy od tego, co Londyn zrobi z „odzyskaną wolnością". Czy zdoła zawrzeć korzystne umowy o wolnym handlu w szczególności ze Stanami Zjednoczonymi i potentatami z Azji? Czy przyciągnie poważne inwestycje, stając się czymś na kształt Singapuru u wybrzeży Europy z niższymi podatkami i bardziej liberalnymi regulacjami dla biznesu? Czy skuteczniej od państw kontynentu wykorzysta potencjał rewolucji technologicznej związanej z nowymi źródłami energii i transformacją ekologiczną?
Na razie jedną z nielicznych miar, które pozwalają przewidywać przyszłość, są ceny nieruchomości, które ze swej natury są inwestycjami długoterminowymi. Tradycyjnie najlepsze dzielnice Londynu jak Belgravia czy Mayfair nie miały sobie równych w Europie, gdy idzie o stawki za metr kwadratowy. Jednak w ostatnim roku wzrost był tu umiarkowany i wynosił 5 proc., podczas gdy w Paryżu sięgał 25 proc. Nie da się więc wykluczyć, że i w tym rankingu brytyjska stolica zostanie zdetronizowana.
Ale nawet gdyby tak się stało, Wielka Brytania ma wiele innych atutów, które pozwalają jej z optymizmem spoglądać w przyszłość. Firma analityczna McKinsey wskazuje na gałęzie biznesu, w których królestwo przejęło ponad 10 proc. światowego rynku i które mogą po brexicie stać się motorem ekspansji kraju. Chodzi o finanse, rozrywkę i sztukę, szkolnictwo wyższe, wydawnictwa, media, pośrednictwo i konsulting: obszary, gdzie światowy język, jakim jest angielski, stanowi kluczowy atut.