Wkrótce stało się oczywiste, że wielu innych przedstawicieli społeczności naukowej podziela moje zaniepokojenie eksperymentami Huanga, choć w nich wszystkich nie potrącały one tak osobistej struny jak we mnie. Dowiedziałam się, że prestiżowe czasopisma „Nature" i „Science" odrzuciły jego manuskrypt, częściowo z powodu obiekcji etycznych wobec opisanych w nim eksperymentów. Wielu naukowców zgadzało się, że badanie zostało przeprowadzone przedwcześnie, a inni starali się dociec kryjących się za nim motywacji. George Daley, naukowiec z Harvardu, oświadczył na łamach „New York Timesa", że uwaga, jaką z całą pewnością miała przyciągnąć edycja ludzkich komórek germinalnych, mogła stać się dla badaczy „swego rodzaju obłąkańczą motywacją, popychającą niekiedy ludzi do działania".
Odpowiedź na artykuł Huanga ze strony licznych instytucji naukowych i rządowych była szybka i jednogłośna. American Society of Gene and Cell Therapy (Amerykańskie Stowarzyszenie Terapii Genowej i Komórkowej), główna organizacja zawodowa skupiająca specjalistów medycyny związanej z DNA, potwierdziła swoje poparcie dla „niewzruszonego stanowiska przeciwnego edycji bądź modyfikacji genów w ludzkich komórkach w celu stworzenia zdolnych do życia ludzkich [zapłodnionych komórek jajowych] z dziedzicznymi modyfikacjami linii germinalnej". Powyższe odczucia podzielił również prezes International Society for Stem Cell Research (Międzynarodowe Stowarzyszenie Badań nad Komórkami Macierzystymi), utrzymując, że „sprawą fundamentalną jest moratorium na wszelkie zastosowania kliniczne edycji genów ludzkich zarodków". Do boju włączyła się nawet administracja prezydenta Baracka Obamy. John Holdren, dyrektor Biura Polityki do spraw Nauki i Technologii pod egidą Białego Domu, we wpisie na blogu, zatytułowanym A Note on Genome Editing (Nota w sprawie edycji genomu), zadeklarował: „Administracja uważa, że wprowadzanie zmian w ludzkich komórkach germinalnych w celach klinicznych to linia, której w chwili obecnej nie należy przekraczać". Podobne stanowisko zajął Francis Collins, dyrektor Narodowych Instytutów Zdrowia (NIH), który zastrzegł jeszcze, że NIH nie sfinansują z budżetu rządowego żadnych badań obejmujących edycję genów ludzkich zarodków.
Wydawało się, że wieść o eksperymentach rozzłościła również amerykańskie agencje szpiegowskie. Poczułam się zaszokowana, gdy w następnej „Ocenie zagrożeń na świecie" – corocznym raporcie przedstawianym przez Wspólnotę Wywiadów USA senackiej Komisji ds. Sił Zbrojnych – wymieniono edycję genów jako jeden z sześciu rodzajów broni masowej zagłady oraz działań na rzecz jej rozpowszechniania, jakie poszczególne państwa mogłyby opracować, stwarzając tym wielkie zagrożenie dla Ameryki. (Do pozostałych należały: rosyjskie rakiety samosterujące, syryjska oraz iracka broń chemiczna, a także programy nuklearne Iranu, Chin i Korei Północnej). „Materiały oraz technologie biologiczne i chemiczne, prawie zawsze o podwójnym zastosowaniu, łatwo rozprzestrzeniają się w zglobalizowanej gospodarce" – pisali autorzy raportu. Termin „o podwójnym zastosowaniu" jest słownym majstersztykiem oznaczającym technologie, które można wykorzystywać w celach pokojowych albo wojennych. „Najnowsze odkrycia w dziedzinie nauk biologicznych również szybko szerzą się na całym świecie". Raport nie zawierał dokładnego wyjaśnienia, w jaki sposób edycję genów można by przekształcić w oręż, tylko stwierdzenie, że „badania nad edycją genomu, prowadzone w państwach o odmiennych standardach prawnych lub etycznych niż w krajach Zachodu, prawdopodobnie zwiększają ryzyko stworzenia potencjalnie szkodliwych środków lub produktów biologicznych. Zważywszy na szerokie rozpowszechnienie, niski koszt i szybkie tempo rozwoju tej technologii o podwójnym zastosowaniu, jej rozmyślne lub nieświadome nadużycie mogłoby doprowadzić do dalekosiężnych skutków w dziedzinach ekonomii oraz bezpieczeństwa narodowego". Żeby nie pozostawić jakichkolwiek wątpliwości co do bezpośredniego źródła niepokoju, autorzy znacząco wspomnieli, że „postępy w dziedzinie edycji genomu w 2015 roku zmusiły grupy wybitnych amerykańskich i europejskich biologów do zakwestionowania stosowanej bez żadnych uregulowań edycji ludzkich komórek germinalnych" – było to oczywiste nawiązanie do artykułu Huanga i naszego stanowiska w tej sprawie.
Z zadowoleniem dowiedziałam się o tym, że liderzy w tylu dziedzinach podzielają nasze przekonanie, iż edycja komórek germinalnych to sprawa paląca. Niemniej jednak zdumiały mnie ostrzeżenia, takie jak te, które zamieszczono w ocenie zagrożeń, przedstawionej przez Jamesa Clappera. Sama również wyobrażałam sobie możliwe scenariusze nadużycia CRISPR i zachodziłam w głowę, co za użytek mogliby zrobić z tej technologii jacyś nikczemni naukowcy, miewałam nawet koszmary, w których dostała się ona w ręce samego Hitlera. A gdyby żyjący dyktatorzy lub terroryści postarali się nagiąć CRISPR do swoich wynaturzonych celów? Jak zdołalibyśmy ich powstrzymać? Jak mogłabym żyć ze świadomością, że moje badania – które wyrosły z pragnienia pogłębienia wiedzy o świecie natury i, ostatecznie, poprawienia ludziom życia – zostały zamiast tego wykorzystane po to, żeby im zaszkodzić?
Zejdźcie z drogi
Uderzyło mnie również to, że reakcje na pierwsze testy CRISPR na ludzkich zarodkach bynajmniej nie były jednogłośnie negatywne. W lipcu 2015 roku Julian Savulescu, wybitny filozof i bioetyk, na łamach tego samego czasopisma naukowego, które kilka miesięcy wcześniej opublikowało artykuł Huanga, stwierdził, że istnieje moralny imperatyw agresywnego kontynuowania podobnych eksperymentów. Savulescu i współautorzy publikacji zauważyli (ze znacznym uproszczeniem), że edycja genów może „praktycznie wykorzenić genetyczne wady wrodzone" oraz istotnie zmniejszyć szkodliwy wpływ przewlekłych chorób. Wysunęli więc argument, że „celowe powstrzymanie się przed angażowaniem się w ratujące życie badania oznacza wzięcie moralnej odpowiedzialności za dające się przewidzieć i możliwe do uniknięcia przypadki zgonów tych, którzy nie mogli skorzystać z wyników owych badań. Badania nad edycją genów to nie ewentualność do wyboru, tylko moralna konieczność". Miesiąc później Steven Pinker, uznany naukowiec z Uniwersytetu Harvarda, dał upust swojej generalnej frustracji z powodu ostrożnych na ogół reakcji na postępy biotechnologii, takie jak wynalezienie CRISPR, przedstawiając własną opinię w artykule na łamach „Boston Globe". Zamiast wprowadzać prawne ograniczenia, autor postawił tezę, że „zasadniczy cel dzisiejszej bioetyki można streścić jednym zdaniem: »Zejdźcie z drogi«".
Inni czołowi myśliciele entuzjastycznie poparli eksperymentalną edycję genów zarodków, lecz wykreślili wyraźną granicę między zastosowaniami naukowymi a klinicznymi. Na przykład Hinxton Group – ogólnoświatowa sieć etyków, naukowców, prawników oraz ekspertów z kręgów polityki – w swojej opinii na temat modyfikacji genetycznych ludzkich komórek germinalnych wychwalała olśniewająco obiecujące perspektywy, jakie dla zdrowia ludzkości stwarza edycja genów, i zalecała dalsze prowadzenie bez żadnych przeszkód podstawowych badań na niezdolnych i zdolnych do życia zarodkach. Jej członkowie wprawdzie przyznali, że nie mogą na razie zgodzić się na edycję genów w warunkach klinicznych, lecz stwierdzili, że „kiedy zostaną spełnione wszystkie wymogi bezpieczeństwa i skuteczności oraz nakazy rządowe, zastosowanie tej technologii w reprodukcji człowieka może być akceptowalne, choć konieczna będzie dalsza dyskusja i poważna debata".