Przypominamy tekst z Plusa Minusa, napisany z okazji 85 urodzin artysty
Napisałem już chyba dla wszystkich muzyków. Jeśli liczyć różne wersje tych samych utworów, będzie w sumie jakieś 25 koncertów na rozmaite instrumenty. Najdłużej wzbraniałem się przed harfą, w końcu uległem namówiony przez Xaviera de Maistre'a – powiedział mi dwa lata temu Krzysztof Penderecki.
Francuski wirtuoz, mężczyzna o niesłychanie długich palcach, które ze strun harfy potrafią wydobyć niewiarygodne wręcz dźwięki, długo czekał na swój utwór. Penderecki, jak ma to w zwyczaju, nieraz przesuwał datę ukończenia, nieraz była też przesuwana data pierwszego wykonania, a Xavier de Maistre zmieniał program występów. Nie on jeden i zapewne nie ostatni, ale artyści wiedzą, że warto czekać na nowy utwór polskiego kompozytora.
Wyczucie dyrygenta
Przez prawie sześć dekad zgromadził wokół siebie nieprawdopodobną liczbę muzycznych znajomych i przyjaciół, choć jak to w życiu bywa, związki z niektórymi po pewnym czasie ulegały rozluźnieniu, inni są przy nim przez lata. Pierwszy, który zwrócił uwagę na jego talent, był Andrzej Markowski, genialny dyrygent, ale człowiek o niełatwym charakterze, co nie zawsze pomagało mu w karierze. Do legendy przeszła opowieść, jak jeszcze w epoce gomułkowskiej, po suto zakrapianej kolacji w Berlinie Zachodnim, wsiadł w hotelu do windy wypełnionej eleganckim niemieckim towarzystwem i naciskając guziki, rozpoczął z nimi jazdę w górę i w dół, w górę i w dół. Gdy rozległy się głosy protestu, odpowiedział krótko: – Będziecie jeździć tak długo, dopóki nie uznacie naszej granicy na Odrze i Nysie.
Zmarły w 1986 roku Andrzej Markowski pozostawił po sobie przynajmniej dwa dokonania o fundamentalnym znaczeniu dla polskiego życia muzycznego: festiwal Wratislavia Cantans – dziś nazwany jego imieniem – oraz aktywny udział w wypromowaniu muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Zwrócił na niego uwagę, gdy ten dopiero kończył studia. Z inspiracji Markowskiego skomponował „Strofy", które w 1959 roku wraz z dwoma innymi utworami – każdy opatrzony innym godłem – wysłał na konkurs kompozytorski. Zgarnął trzy główne nagrody, a Andrzej Markowski tym chętniej wywiązał się z obietnicy i zagrał „Strofy" na Warszawskiej Jesieni. A ponieważ było tam obecnych kilku dyrektorów innych festiwali, „Strofy" wraz z dyrygentem, któremu zostały zadedykowane, zaczęły krążyć po Europie.
W ciągu następnych kilkunastu lat Andrzej Markowski otrzymywał kolejne partytury, w których powstawaniu nieraz uczestniczył, dyskutując nad ich szczegółami z kompozytorem. Zwieńczeniem tej przyjacielskiej więzi było prawykonanie w 1970 roku w katedrze w Altenbergu pod Kolonią monumentalnej „Jutrzni" – owoc zainteresowań Krzysztofa Pendereckiego obrzędem Kościoła prawosławnego, ale też dowód powrotu do własnych korzeni. – Jestem hybrydą, mieszanką – powiedział kiedyś o sobie. – Wychowywałem się na rozdrożu dwóch kultur: wschodniej i zachodniej. Z jednej strony kształtowało mnie myślenie dziadka, pół-Niemca, z drugiej fantazja kresowa i muzyka cerkiewna, której jeździłem słuchać z ojcem na Kresy. Ciągnie mnie ku teatrum liturgii prawosławnej, wszystkie utwory na nim oparte różnią się od mojej muzyki wyrosłej z tradycji zachodnioeuropejskiej.