Zbigniew Boniek wyciągnął telefon, spojrzał na ekran. – Trapattoni jeszcze wiadomości nie przysłał. Ale myślę, że jest zadowolony – mówił, mrużąc oko. Giovanni Trapattoni, trener, u którego grali razem w Juventusie losujący pary barażowe Boniek i szef UEFA Michel Platini (– Jak tylko się odwróciłem, oni już byli na papierosie – wspominał kiedyś Trapattoni) teraz prowadzi Irlandię.
Boniek wylosował mu wczoraj rywala, na którego wszyscy chcieli trafić, Estonię. To był jedyny moment podczas ceremonii w Krakowie, gdy na sali było słychać brawa. Irlandia chciała Estonię, estońscy kibice chcieli Irlandię, wydawała im się najdogodniejszym rywalem z czwórki rozstawionych, gdy do wyboru były jeszcze Portugalia, Czechy i Chorwacja.
Estonii wszystko jedno
A piłkarzom i trenerowi Estończyków było wszystko jedno, jak mówi „Rz" Mikhel Uiboleht z tamtejszej federacji. – Jako jedyni zagramy w barażach bez presji. Sam awans do nich jest nagrodą za to, co zrobiliśmy z futbolem w Estonii. Od odzyskania niepodległości liczba piłkarzy wzrosła pięciokrotnie, mamy graczy w lidze holenderskiej, rosyjskiej, łącznie 35 w ligach zagranicznych, i przestaliśmy się bać wyzwań. Tylko pieniędzy jeszcze w naszym futbolu nie ma, ale może Euro coś zmieni – mówił Uiboleht.
Jednym się spełniały życzenia, innym koszmary. – Turcy podeszli do mnie przed losowaniem i prosili: – Zibi, tylko nie Chorwacja. Wykrakali – opowiadał Boniek. To będzie rewanż za jeden z najbardziej szalonych meczów poprzednich mistrzostw Europy, gdy niemal pewna już półfinału Chorwacja dała sobie wydrzeć prowadzenie w doliczonym czasie dogrywki i przegrała rzuty karne.
– Wtedy pokazaliśmy, co znaczy upór. Teraz na pewno będzie inaczej, bo czekają nas dwa mecze, ale jesteśmy gotowi. Korupcyjne zamieszanie w naszym kraju powoli cichnie, liga wreszcie ruszyła miesiąc temu, skończył się trudny czas, bo dla każdego z nas to była bardzo osobista sprawa – mówił „Rz" Okan Buruk, były reprezentant, a dziś menedżer kadry Guusa Hiddinka, wysłany na losowanie. – Czy mecz z Chorwacją to jedna z legend naszej piłki? Nie, to był cud, legendy pisaliśmy w 2002 w Korei i Japonii – wspominał Buruk, brązowy medalista tamtego mundialu.