Korespondencja z Nowego Jorku
Pożary na Zachodnim Wybrzeżu to kolejny kryzys, który dotknął Stanów Zjednoczonych w tym roku. Strażacy walczą z żywiołem od początku sierpnia. Jego rozprzestrzenianiu się sprzyjają wiatr, brak wilgotności oraz spalona słońcem i brakiem deszczu ziemia i roślinność. Naliczono już ponad 30 ofiar śmiertelnych.
Ogień strawił tysiące domów, zmusił dziesiątki tysięcy ludzi do ewakuacji, zagraża też słynnym miejscom, w tym m.in. Mount Wilson Observatory koło Los Angeles. W Oregonie ustawiono przewoźne kostnice w miejscach, w których służby ratownicze przeczesują spalone budynki w poszukiwaniu ofiar.
Dym zasłonił słońce
Ogień niszczy ogromne połacie Kalifornii, Oregonu i Waszyngtonu i przenosi się do innych stanów, np. Idaho. „O wszelką pomoc, jaką możemy uzyskać”, apelowała gubernator Oregonu Kate Brown, która walczy o prezydencką deklarację katastrofy, co pozwoliłoby na uwolnienie pomocy federalnej dla tego regionu.
Gęsty całun dymu unoszący się nad Zachodnim Wybrzeżem uniemożliwił ruch lotniczy w rejonie, a także sprawił, że mieszkańcy borykają się z największym na świecie zanieczyszczeniem powietrza. W tym tygodniu okazało się, że mleczny dym z lasów palących się na zachodzie przesunął się nad Środkowy Zachód, a zauważalny był też w Nowym Jorku. – Patrząc na niebo dzisiaj, można było zauważyć jego żółte lub brązowe zabarwienie. To był dym z pożarów na zachodzie – poinformował National Weather Service w Nowym Jorku. Eksperci podają, że dym ten ulokował się na takiej wysokości, iż nie zagraża jakości powietrza, ale na tyle zasłonił słońce, że spowodował obniżenie temperatury w Nowym Jorku o kilka stopni.