Reklama
Rozwiń

Muzeum, które żyje

Muzeum Powstania Warszawskiego przywołuje ducha wolności, który ożywiał warszawiaków ?nie tylko 70 lat temu, ale także wcześniej i później.

Publikacja: 02.10.2014 09:36

Prezydent Bronisław Komorowski przemawia w 10. rocznicę otwarcia muzeum

Prezydent Bronisław Komorowski przemawia w 10. rocznicę otwarcia muzeum

Foto: AFP, Wojtek Olkuśnik Wojtek Olkuśnik

Red

Ponieważ pytano często Lecha Kaczyńskiego, czemu akurat nam powierzył zadanie wybudowania Muzeum Powstania Warszawskiego, ja mu zaproponowałem, aby odpowiadał anegdotą o jubilerze, który, mając do przecięcia największy, drogocenny diament, wezwał mało doświadczonego subiekta. „Dlaczego akurat ja?" – pyta już po wykonanej robocie subiekt. „Mnie by ręka zadrżała, bo wiem, ile to kosztuje" – odpowiada jubiler. Prezydent kupił anegdotę, bo myślę, że trafiła w punkt. Lech Kaczyński dał nam, subiektom, ów diament, licząc na naszą młodość, energię i brak obciążeń – wspomina Jan Ołdakowski, dyrektor muzeum.

60 lat trzeba było czekać na jego otwarcie. Po wojnie „władza ludowa" na wszelkie sposoby próbowała zniszczyć pragnienie wolności, którego wyrazem stało się powstanie. W latach stalinowskiego terroru żołnierze AK siedzieli w więzieniach, traktowani byli jak „wrogowie publiczni". Po 1956 roku, gdy bramy więzień otwarto, zmieniło się tylko tyle, że pozwolono honorować ich zasługi w walce z niemieckim okupantem. Można było składać kwiaty na Cmentarzu Powązkowskim przy pomniku Gloria Victis, przez długie lata jedynym miejscu w Warszawie, gdzie powstańcy czuli się jak u siebie. Poza tym zapraszano ich na zamknięte akademie, przyznawano ordery i zapomogi. Zmową milczenia otaczano natomiast cel, o który walczyli. Wolno było czcić powstańców, ale nie powstanie, czyli wolną Polskę.

Nadzieja zaświtała po strajkach sierpniowych i rejestracji NSZZ „Solidarność". Polacy upomnieli się wówczas o prawdę i 1 lipca 1981 roku powołano Społeczny Komitet Budowy Muzeum Powstania Warszawskiego. Działał – jak na ówczesne warunki – sprawnie, przy ulicy Bielańskiej 10, gdzie znajdowała się powstańcza reduta. Ogłoszono społeczną zbiórkę eksponatów, które miały w przyszłości zapełnić sale muzeum. Mimo ograniczonego zaufania i bolesnych doświadczeń z przeszłości, w krótkim czasie zgromadzono około 600 przedmiotów, które tymczasowo przekazano Muzeum Historycznemu m.st. Warszawy.

Dwadzieścia lat prowizorki

Po wprowadzeniu stanu wojennego komitet się rozwiązał, bo jego członkowie odmówili wejścia w struktury ZBOWiD. Komisaryczny prezydent Warszawy, generał Mieczysław Dębicki co prawda powołał do życia Muzeum i Archiwum Powstania Warszawskiego w ramach Muzeum Historycznego, ale było to posunięcie czysto propagandowe. Mimo szumnej nazwy MiAPW zajmowało dwa ciasne pokoiki, a zbiory spoczywały pod kluczem w magazynach przy Rynku Starego Miasta. W Muzeum i Archiwum pracowały trzy osoby. Niestety, taka prowizorka trwała okrągłe 20 lat.

Gdy nastała wolność, na terenie powstańczej reduty przy Bielańskiej, w budynku, gdzie miały stać muzealne gabloty, swoje linie produkcyjne miała już firma Polcolor. Na kolejną dekadę los Muzeum Powstania Warszawskiego spoczął w rękach Antoniego Feldona, właściciela spółki Reduta, która zakupiła od Polcoloru nieruchomość przy Bielańskiej. 31 lipca 1994 roku – podczas obchodów 50. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego – uroczyście wmurowano tam kamień pod budowę muzeum. Ale 80 milionów zarezerwowane na ten cel miasto wolało zainwestować „w przyszłość", czyli budowę metra. Co do muzeum przy Bielańskiej – testowano różne opcje, budowę zmieniono na nadbudowę, dzierżawcę uwłaszczono, licząc, że zaangażuje się w inwestycję, ale wszystko to nie dało efektu i wraz z nastaniem XXI wieku zaczęto – wreszcie – rozglądać się za nową lokalizacją.

Warto pamiętać, że społeczny klimat lat 90. nie sprzyjał muzeom. – Przez pierwszą dekadę III Rzeczypospolitej nie powstała żadna instytucja narodowej kultury poza Książnicą Pomorską w Szczecinie. W ogóle nie budowało się gmachów użyteczności publicznej, nikt nie mówił, by stawiać opery czy teatry.

Muzeum Powstania Warszawskiego przełamało tę niemoc – przypomina Jan Ołdakowski. 2 lipca 2003 roku na spotkaniu z kombatantami Lech Kaczyński, prezydent Warszawy, ogłosił nową lokalizację placówki w pomieszczeniach byłej elektrowni na Woli. Tego samego dnia oficjalnie powołał Zespół do spraw Budowy Muzeum Powstania Warszawskiego i mianował swoim pełnomocnikiem Jana Ołdakowskiego.

Misja dla entuzjastów

11 lat temu, gdy prezydent stolicy powierzał Ołdakowskiemu misję stworzenia Muzeum Powstania Warszawskiego, był to „tylko" 31-letni przewodniczący Rady Dzielnicy Mokotów. Komentatorzy nie wiedzieli, czemu bardziej się dziwić: tej nominacji czy odważnej deklaracji obu panów, że muzeum zostanie otwarte w 60. rocznicę wybuchu powstania. Latem 2003 proces budowy był dopiero na etapie nowej lokalizacji. Wiadomo, co to oznacza w polskich realiach. A muzeum w 13 miesięcy miała stworzyć praktycznie od zera grupa młodych ludzi niemających wcześniej z tego typu placówkami do czynienia (dziś paradoksalnie nazywa się ich muzealnikami). Obok Ołdakowskiego byli to m.in. Lena Dąbkowska-Cichocka, Paweł Kowal, Dariusz Gawin, Marek Cichocki i Dariusz Karłowcz. W urzędzie miasta za projekt odpowiadała Elżbieta Jakubiak.

Nowa ekipa zaproponowała nowy styl komunikacji, a przede wszystkim nową koncepcję muzeum. W Polsce przecierali szlaki, choć oczywiście nie działali w kompletnej próżni, bo nowoczesne muzea narracyjne istniały już w Stanach Zjednoczonych, Izraelu czy na Węgrzech. Skorzystali z tych doświadczeń, ale fundamentem, na którym budowali, było przekonanie, że dobrze zarządzane muzeum to jedyna w swoim rodzaju instytucja kultury, baza do działań poza nim, w przestrzeni otwartej. Może faktycznie nie mieli praktyki w przechowywaniu i udostępnianiu zbiorów, ale do takich działań przygotowywali się przez całe dorosłe życie. Wcześniej wymyślili m.in. głośną wystawę „Bohaterowie naszej wolności", która wzbudziła ogromne emocje i przywróciła w przestrzeni publicznej kwestie pamięci historycznej.

– To była jedna z pierwszych akcji społecznych w Polsce. Przemyślana, zrobiona z wielkim rozmachem. Składała się na nią wystawa zdjęć zorganizowana w Zamku Królewskim i billboardy w całym kraju. A na nich szlachetne twarze dawnych żołnierzy i walczących kobiet. Udało się pokazać wartości patriotyczne w sposób komunikatywny i nowoczesny – mówi Lena Dąbkowska-Cichocka.

W ten sam sposób przypomniano powstańców w 2003 roku, na długo przed otwarciem bram muzeum. Tak naprawdę działało ono już wtedy na ulicach stolicy, przystankach, w tramwajach – poprzez akcje plakatowe, ulotkowe, zbiórki i spotkania. Równocześnie muzealnicy – jako aktywni publicyści – wprowadzili do mediów temat polityki historycznej, wciągnęli w swój projekt nie tylko powstańców, ale też sporą część opinii publicznej. Co ważne, robili to ponad politycznymi podziałami, czemu sprzyjał jedyny taki w dziejach III RP czas – po aferze Rywina. W niczym nie ujmując chwały twórcom muzeum, bez społecznego pokoju, jaki wówczas w Polsce zapanował, sukces projektu w tak krótkim czasie nie byłby możliwy.

Projekt muzeum powinien być dziś analizowany jako doskonały przykład inwestycji miejskiej. Paweł Kowal, który odpowiadał za nadzór prac budowlanych, okazał się niezwykle skutecznym menedżerem. Elżbieta Jakubiak sprawiła, że wszyscy dyrektorzy stołecznego ratusza włączyli się w proces inwestycyjny. Lena Dąbkowska-Cichocka pozyskała do współpracy media i sprawiła, że projekt był traktowany jako „niepolityczny". Jan Ołdakowski objawił się jako lider „spinający" wszystkie wymiary inwestycji, potrafiący skutecznie doprowadzić ją do finału. Ale wszystko to i tak byłoby za mało, gdyby nie Lech Kaczyński. Ówczesny prezydent Warszawy pokazał, co znaczy wola polityczna i determinacja.

Niepohamowane pragnienie wolności

W 13 miesięcy powstała placówka, w której najważniejsze nie są eksponaty w gablotach, ale ludzie, o których tu się opowiada. Muzeum żywe, multimedialne, pełne dźwięków, obrazów, a nawet zapachów. Pamiątek po powstaniu zostało niewiele. Dlatego każdy eksponowany detal miał być niczym ikona, której dotknięcie przywołuje wspomnienia, animuje opowieści. Ale, wbrew pozorom, tego muzeum nie wymyślili ludzie od efektów specjalnych. Powstańcy (a także ich dzieci) są nie tylko bohaterami, w dużej mierze także jego twórcami.

– Nasz projekt zogniskował potrzebę odzyskania własnej historii przez sferę publiczną, obywatelską. Brzmi to może patetycznie, ale dokładnie oddaje fenomen muzeum. Bo do tej pory historia była przedmiotem specjalistycznych sporów i ocen wystawianych przez autorytety moralne. Historycy, publicyści, politycy mówili nam: to było dobre, a to złe, tak trzeba było zrobić, a nie tak. Teraz nagle tę narrację przejęli zwykli ludzie: bohaterowie i świadkowie tamtych wydarzeń, ich bliscy – mówi Marek Cichocki.

Sposób, w jaki młodzi ludzie – po 70 latach – odbierają powstanie, jest z pewnością fenomenem. Przeciwnicy muzeum, jego atrakcyjnej, sensualnej formuły, chętnie powtarzają anegdotę, że wielu nastolatków opuszczających ekspozycję jest przekonanych, że „myśmy tam wygrali". Ale ten fenomen polega na czym innym. – Młodzi ludzie odnajdują się w tej tradycji, bo to ich tradycja, bo się z niej wywodzą. Ja to widzę w moich synach, to tkwi w naszym DNA – mówi Dariusz Karłowicz. – Tradycję można oceniać, wykonywać pracę intelektualną i polityczną, ale nie da się usunąć z niej świadectwa.  I właśnie dlatego żadna socjotechnika, ani ta robiona przez komunę, ani ta późniejsza, nie zdołała zabić i zohydzić pamięci o powstaniu – dodaje.

Dariusz Gawin irytuje się, gdy słyszy wezwania, by historię zostawić historykom.

– Mam wtedy skojarzenie z martwym ciałem, które trzeba oddać patologom do prosektorium. Niech sobie je kroją, zamykają w słoiki i oglądają pod światło. A przecież to jest żywe i wciąż strasznie ważne – mówi zastępca dyrektora MPW.  Powstańcy, których widzimy w muzeum, to nie są rycerze spod Grunwaldu, ale ktoś, paradoksalnie, bardzo nam współczesny. Pomiędzy portretami młodych, roześmianych powstańców w muzealnej ekspozycji ustawione są lustra. Robi to niezwykłe wrażenie, bo zwiedzający widzą siebie na ich miejscu. – Inny zabieg, jaki zastosowaliśmy, polega na tym, że cała narracja prowadzona jest w czasie teraźniejszym. Powstańcy walczą, zdobywają, wchodzą do kanałów, wychodzą, ktoś ginie. To dzieje się teraz – zauważa Gawin.

Dotąd powstańcy byli postrzegani przez pryzmat tego, jacy są dzisiaj, pod koniec swego życia. W muzeum udało się tę perspektywę zmienić. Młodzi ludzie, widząc swoich rówieśników, widzą siebie. Powstańcy też czują, że poza szacunkiem dla siwych włosów buduje się z nimi inną relację.

– Nigdy nie mówiliśmy o nich „kombatanci", bo odkryliśmy, że oni są nami, tylko żyjącymi trochę wcześniej. Stąd kampanie pokazujące ich młode twarze, modę, urodę. Stąd zamysł kolorowania zdjęć, nacisk na detale z ich życia. Dla nich to było święto wolności. Jedna z pań powiedziała mi kiedyś z dumą: „Ja, idąc do powstania, założyłam najlepszą bluzkę" – opowiada Elżbieta Jakubiak.

Twórcom muzeum zarzuca się często apologię czynu powstańczego. Oni zaś chcieli wyjść z zaklętego kręgu sporu o ocenę decyzji dowódców AK.

– Dyskusje wokół tematu „było/nie było warto" zaczynać walkę, są z naszej perspektywy całkowicie jałowe. My trzymaliśmy się zasady: skoro wybuchło, to znaczy, że wybuchnąć musiało. Teraz chodzi o to, by opisać, co było sensem tego wydarzenia, co powodowało, że ci ludzie do powstania poszli, co ich poruszyło? – wyjaśnia Marek Cichocki.

Na te pytania twórcy muzeum swoją odpowiedź mają. Dla nich polski los zapisany w powstaniu to nie bezsensowna bohaterszczyzna, ale niepohamowane pragnienie wolności przeżywanej w obrębie własnego państwa.

– Na powstanie patrzono głównie jak na akt militarny i polityczny, opisywano walkę, a przecież to był czas funkcjonowania niepodległego państwa, tyle że w obrębie barykad – mówi Dariusz Gawin. Film wyprodukowany przez MPW z cyfrowo oczyszczonych kronik pokazuje, jak powstańcy potrafili natychmiast zagospodarowywać wywalczoną z bronią w ręku wolność.

Wspólne miejsce warszawiaków

Przeminął czas powszechnego entuzjazmu sprzed dziesięciu lat, gdy muzeum otwierano. Wielokrotnie próbowano potem wpisywać je w jakiś polityczny kontekst, ale na szczęście bez rezultatu.

– Muzeum stało się już wspólnym miejscem warszawiaków i jako takie nabiera wymiaru politycznie eksterytorialnego – mówi Jan Ołdakowski.

Sukces Muzeum Powstania Warszawskiego można mierzyć na różne sposoby. Ale najważniejszy jest werdykt publiczności. Jedynej,  miarodajnej weryfikacji dokonują zwiedzający. Od pierwszego dnia po otwarciu Polacy (i goście z całego świata), bez względu na wiek, pochodzenie społeczne czy miejsce zamieszkania, zaakceptowali muzeum. Każdy chce je zobaczyć, frekwencja rośnie z każdym rokiem, liczba zwiedzających już dawno przekroczyła 3 miliony.

Dobierając muzealną załogę, Jan Ołdakowski zadbał, by tworzyli ją młodzi ludzie świetnie czujący współczesne tętno miasta. Bardzo szybko osiągnął coś, czego mało kto się spodziewał. Jego placówka połączyła w sobie funkcję muzealną z trendsetterską instytucją kultury. I to nie „przy okazji" czy równolegle do działalności wystawienniczej. Zaczęło się od Lao Che, chyba najciekawszego zespołu pierwszej dekady XXI wieku w Polsce. Wiosną 2005 roku muzycy sami zgłosili się do muzeum z pomysłem nagrania concept albumu „Powstanie Warszawskie". Odniósł on wielki komercyjny sukces, rozchodząc się w nakładzie 35 tys. egzemplarzy.

Lao Che, występując w Parku Wolności, przetarł szlaki. Posypały się  projekty, które muzeum albo wprost inspirowało, albo dawało im swój szyld. Rewelacyjny album „Gajcy" z piosenkami do tekstów katastroficznego poety powstania nagrali Kazik Staszewski, Lech Janerka, Pogodno, Pustki, Kawał Kulki.

Muzeum zapraszało do wspólnych przedsięwzięć także twórców spektakli teatralnych, plastyków, pisarzy. Jedynym ograniczeniem ich wolności artystycznej był szacunek dla powstańców.

– Zawsze dbaliśmy o poziom artystyczny tego, co się dzieje wokół muzeum, staraliśmy się wciągnąć do opowiadania o powstaniu sztukę najwyższych lotów, i to nam się udało. Nie mamy nic przeciwko komiksom, ale murale dla nas robili najlepsi polscy malarze: Sasnal, Dwurnik, grupa Twożywo. Nie przeszkadza nam muzyka pop czy rock, ale jazzowe płyty dla nas nagrali Aga Zaryan czy Tomasz Stańko, występowały kwartety i chóry z muzyką poważną – wylicza Jan Ołdakowski.

Gdy Jan Klata zrobił w muzeum spektakl pokazujący rzeź na Woli jako absolutną zbrodnię totalitarną, część widzów uznała jego wizję za zbyt drastyczną.

Ekipie Jana Ołdakowskiego udało się stworzyć wielowymiarową placówkę, w której nie mówi się jedynie o powstaniu. To wynikało z założenia, że trzeba przywołać ducha wolności, który ożywiał warszawiaków 70 lat temu, ale także wcześniej i później. Opowiedzieć nie jedną, ale wiele historii. Gdy pyta się młodych warszawiaków, czy to muzeum powinno być miejscem wydarzeń artystycznych albo organizatorem festiwali, czasem odległych od tematyki powstańczej, nie bardzo rozumieją „w czym problem". Dla nich jest to po prostu miejsce, w którym wypada bywać, bo tu się dzieją ciekawe rzeczy.

Przykładem projektu wykraczającego poza powstanie jest organizowany od 2006 roku festiwal „Niewinni Czarodzieje". Patronami kolejnych edycji byli m.in. Leopold Tyrmand, Krzysztof Komeda, Zbigniew Cybulski, Kalina Jędrusik, aż po Tadeusza Konwickiego i czasy „Małej Apokalipsy". Organizatorzy zapraszali gości na wyprawy w nieco zapomniane miejsca i przestrzenie: piwnice Hotelu Europejskiego czy do kamienicy na Smolnej, do kin Iluzjon i Wars czy opuszczonego gmachu Biblioteki Krasińskich przy ul. Okólnik.

Przestrzeń kultury masowej

Mocne wejście tematyki powstańczej w popkulturę ma wielu przeciwników i dziś zaczyna budzić nie mniejsze emocje niż spór o zasadność podjęcia walki w sierpniu 1944. Twórcy muzeum są jednak przekonani, że swoista moda, którą wywołali, ma głęboki sens.

– Upowszechnienie powstania, wprowadzenie go w przestrzeń kultury masowej, to było nasze założenie. Ja byłem przeciwny nawet zastrzeganiu jakichś znaków czy powstańczych symboli, bo uważałem, że powinny one dotrzeć wszędzie, do bardzo różnych środowisk. Uważałem, że piosenki, motywy, elementy ubioru wręcz muszą się uludycznić, bo inaczej będą żyć tylko w gronie historyków.  Oczywiście ceną za to jest pewna trywializacja, ale warto było ją zapłacić – ocenia dziś Paweł Kowal.

Na rzecz „muzealników" przemawia także to, że dzięki ich działalności możemy szukać powstańczych kodów w biografiach współczesnych Polaków. Temu właśnie służy idea Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody", przyznawana przez Muzeum Powstania Warszawskiego od 2011 roku. Skojarzenie jednej z ikon powstania ze sparaliżowanym od 20 lat Januszem Świtajem i jego rodzicami albo z mieszkańcami wsi Chałupki, którzy udzielili pomocy ofiarom katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, więcej mówi o misji muzeum niż obszerne elaboraty. Laureaci kolejnych edycji Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody" dają świadectwo, dokładnie tak, jak robili to powstańcy, tyle że w czasach nam współczesnych.

Piotr Legutko, dziennikarz i publicysta, jest autorem książki „Jedyne takie muzeum. Odzyskana pamięć ?o Powstaniu Warszawskim" ?wydanej przez Znak.

Ponieważ pytano często Lecha Kaczyńskiego, czemu akurat nam powierzył zadanie wybudowania Muzeum Powstania Warszawskiego, ja mu zaproponowałem, aby odpowiadał anegdotą o jubilerze, który, mając do przecięcia największy, drogocenny diament, wezwał mało doświadczonego subiekta. „Dlaczego akurat ja?" – pyta już po wykonanej robocie subiekt. „Mnie by ręka zadrżała, bo wiem, ile to kosztuje" – odpowiada jubiler. Prezydent kupił anegdotę, bo myślę, że trafiła w punkt. Lech Kaczyński dał nam, subiektom, ów diament, licząc na naszą młodość, energię i brak obciążeń – wspomina Jan Ołdakowski, dyrektor muzeum.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku