Stefan Szczepłek wspomina Irenę Szewińską

Adam Małysz, Justyna Kowalczyk i Anita Włodarczyk, wspominając Irenę Szewińską przywołują najważniejsze momenty swojego sportowego życia. To właśnie pani Irena, jako członek Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego wręczała im złote medale olimpijskie, co stanowiło dla nich dodatkowe wyróżnienie. Kowalczyk opowiada o szoku, jakiego doznała, kiedy przed oficjalną ceremonią pani Irena poprosiła ją o autograf.

Aktualizacja: 30.06.2018 15:32 Publikacja: 30.06.2018 13:02

Stefan Szczepłek wspomina Irenę Szewińską

Foto: Fotorzepa/Mateusz Dąbrowski

Dla pokolenia tych mistrzów Irena Szewińska była ikoną polskiego sportu, ale nie mogą jej pamiętać z bieżni i skoczni. Ja widziałem jej zmagania z Wyomią Tyus, Edith McGuire i Willye White podczas meczów ze Stanami Zjednoczonymi na Stadionie Dziesięciolecia. Niewiele od niej młodszy biegałem z notesem, w którym zbierałem autografy. Do Ireny podchodziłem wielokrotnie, bo za jej autograf można się było wymieć na dwa - sprintera Mariana Foika i dyskobola Edmunda Piątkowskiego. Kiedyś jej o tym opowiedziałem.

Wtedy to była Irena, dziewczyna z naszego pokolenia, która biegała szybciej od wszystkich chłopaków. Była kimś takim w lekkiej atletyce jak Włodzimierz Lubański w piłce nożnej: z jednej strony obiektem podziwu, a z drugiej - złości i zazdrości, że im, naszym rówieśnikom się powiodło jeszcze nim skończyli wiek juniora.

Nasze drogi zeszły się ponownie wiele lat później. Wielokrotnie spotykaliśmy się w siedzibie PKOl. gdzie miała swój pokój, na który zapracowała bez żadnego związku z pełnionymi funkcjami. Zawsze odbierała telefon, nigdy nie odmówiła spotkania, ale niezależnie od tego czy rozmawialiśmy oficjalnie, czy prywatnie była taka sama. Trzeba ją było ciągnąć za język, żeby powiedziała coś o innych. Sama czasami atakowana przez zawistników, nigdy nie odpłacała się tym samym.

Przyjaźniła się z Kazimierzem Górskim, Leszkiem Ćmikiewiczem, nie tylko w rodzinnej Warszawie miała setki przyjaciół i znajomych, tworzących prawdziwą „rodzinę olimpijską”. W Polsce była wszędzie u siebie.

Nigdy nie mówiła o swojej chorobie. Walczyła z nią po cichu, nie komentowała doniesień prasy, chociaż wiem, że było jej przykro, kiedy z gazety dowiadywała się o swoim stanie zdrowia. Najwybitniejszemu polskiemu sportowcowi w historii nie poświęcono ani jednej książki. Przed rokiem spytałem panią Irenę czy nie nie napisalibyśmy jej wspólnie. Wcześniej nigdy nie chciała, teraz nie powiedziała „nie”.

Pozostając w oficjalnych stosunkach czuliśmy wzajemną sympatię, a ona chyba także zaufanie. - „Może tak - odpowiedziała, ale niech mi pan da trochę czasu na uporządkowanie swoich spraw”. Nie nazwała choroby po imieniu, przecież wiedziała, że ja wiem. Zapaliła się do pomysłu, aby autorem wszystkich zdjęć w książce był jej mąż, a nasz kolega po fachu, fotoreporter Janusz Szewiński, który przez pół wieku dokumentował jej życie. - „Wrócimy do tego” - powiedziała.

 

Zdarzył się taki moment, w którym czułem się jak Justyna Kowalczyk. Kiedyś pani Irena pofatygowała się na moje autorskie spotkanie do PKOl. i w dodatku przyszła z Ewą Kłobukowską. Na moje radosne zdziwienie odpowiedziała żartem: - „Pamiętałyśmy, że pięćdziesiąt lat temu pan prosił nas o autografy. To teraz my poprosimy o pański”.

Sam tej książki o Irenie Szewińskiej już nie napiszę.

Czytaj także: Dziewczyna, jakich nie było

Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!