W niedzielę prezydent Ukrainy Petro Poroszenko odwiedził Awdiejewkę, miasto leżące tuż przy linii frontu trwającej od ponad czterech lat wojny. Stwierdził tam, że świat zrozumie skalę problemów Ukrainy tylko wtedy, jeżeli „zainwestuje w normalizację sytuacji w Donbasie". Zdaniem ukraińskiego przywódcy, każdy z krajów Unii Europejskiej powinien „wziąć odpowiedzialność za odbudowę poszczególnych miejscowości w obwodach donieckim i ługańskim". – Niech Niemcy wezmą odpowiedzialność za Kramatorsk, Grecja za Mariupol, Wielka Brytania za Wołnowachę, niech inne kraje wezmą Siewierodonieck, Lisiczańsk, Awdiejewkę – przemawiał Poroszenko, cytowany przez portal Ukraińska Prawda. Wymieniał miasta Donbasu, które obecnie kontroluje ukraińska armia. Oświadczył, że już rozmawiał na ten temat z niektórymi przywódcami Unii i że jako pierwsza na ochotnika wstępnie zgłosiła się już Litwa.
Na polecenie prezydenta do Donbasu ściągnięci zostali ukraińscy dyplomaci z całego świata, by „na własne oczy oszacować skalę problemu". Następnie mają powrócić do swoich ambasad i zachęcić rządy tych krajów do odbudowy miast na wschodzie Ukrainy. Ukraińscy dyplomaci w Warszawie nie zdradzają na razie żadnych szczegółów, prawdopodobnie Polska dostanie taką propozycję po powrocie ambasadora Andrija Deszczycy z Kijowa.
Czytaj także: Donbas: strach przed głosowaniem
– Bardzo niewielkie są szanse, by to nastąpiło przed ostatecznym uregulowaniem konfliktu w Donbasie. To jeden z warunków, które będą stawiane przez większość europejskich krajów, nawet tych przychylnie nastawionych wobec Ukrainy i pomagających jej w procesie pokojowym – mówi dr Łukasz Jasina z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Jest też kwestia zaufania wobec ukraińskich procedur. Pamiętajmy o tym, że bardzo wiele inicjatyw związanych z tak zwanymi planami Marshalla dla Ukrainy rozbija się o kwestie reformy gospodarki i prawa. Tutaj dużego postępu nie ma – dodaje.
W Kijowie zaś nieustannie powtarzają, że to wojna hamuje przeprowadzenie reform w kraju. Od kilku lat ONZ alarmuje, że zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie linii frontu często brakuje nawet takich podstawowych rzeczy, jak woda i prąd, a wielu mieszkańców zrujnowanych przez wojnę miejscowości nie ma dostępu do leków i pomocy medycznej. Międzynarodowe organizacje humanitarne twierdzą, że skala problemów jest ogromna, a pomoc dociera jedynie do części potrzebujących. Organizacje te narzekają na ograniczone możliwości finansowe, ale też na sporadycznie wybuchające bomby i ostrzały artyleryjskie. Zawarte w lutym 2015 roku porozumienia mińskie nie działają, do dziś w pełni nie został wykonany żaden z postulatów tych porozumień.