To dla rządów najprostsza (chociaż powoduje korki na lotniskach) metoda ograniczania liczby zachorowań. Przepisy sanitarne nie pozwalają na otwarcie wszystkich punktów kontroli granicznej, najczęściej jest czynny co drugi punkt kontroli dokumentów, chociaż przecież pasażerowie, którzy stanęliby obok siebie w kolejce wcześniej, przez kilka godzin siedzieli obok siebie w samolocie. A w przypadku obowiązku kwarantanny trzeba zarejestrować wszystkich pasażerów przylatujących z kierunków, które takimi przepisami są objęte. Znacznie większym kłopotem i większym wydatkiem oraz wysiłkiem organizacyjnym byłoby wprowadzenie szybkich testów na lotniskach dla odlatujących. Dlatego tak mało krajów decyduje się na takie rozwiązanie. Ale z drugiej strony kolejne kraje domagają się od przylatujących przedstawienia negatywnego wyniku testu wykonanego przynajmniej na 72 godziny przed przylotem.
Czytaj także: W kraju zakaz, ale na święta można za granicę
To byłoby zgodne z rekomendacjami Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA), które uznało, że powszechne testowanie jest podstawowym warunkiem dla restartu lotów. „Branża lotnicza w pełni popiera testowanie pasażerów przed odlotem, z zastrzeżeniem, że powinno to być pierwszym krokiem do bezpiecznego otwierania granic. Nie może być tak, że testowanie stanowi dodatkową barierę w podróżach lotniczych. Wykazanie się negatywnym testem powinno być wystarczające, by pasażer decydujący zdecydował się na podróż w tych trudnych czasach mógł bezpiecznie wjechać do kraju, gdzie nie będzie od niego wymagana kwarantanna" — czytamy w oświadczeniu IATA.
Bałagan w przepisach
Jak na razie więc w podróżach lotniczych dodawane są kolejne bariery, a linie karane są zawieszeniem praw do wykonywania połączeń, jeśli przywiozą pasażera chorego na COVID-19. Takie zasady obowiązują w tej chwili w Chinach i Hongkongu, a dubajska linia Emirates właśnie została ukarana przez hongkońskiego regulatora ruchu lotniczego za to, że na pokładzie jednego z samolotów znalazło się 5 pasażerów zakażonych COVID-19. Zresztą i w Chinach i w Hongkongu obowiązuje kwarantanna odpowiednio 14- i 21- dniowa. Z kolei Kanada i Wielka Brytania wymagają teraz od pasażerów negatywnego wyniku testu na COVID-19, a potem i tak kieruje pasażera na kwarantannę. Efekty widać po informacjach z kolejnych linii lotniczych, w tym zazwyczaj odważnych Ryanaira i Wizz Aira, które zamykają, bądź zawieszają połączenia. W przypadku Ryanaira widać, że do marca nie zamierza oferować jakichkolwiek kierunków z polskich lotnisk.
Tymczasem ani na świecie, ani nawet w Europie nie ma jakichkolwiek wspólnych ustaleń dotyczących testowania. Na naszym kontynencie jest tylko kilka lotnisk (większość z nich jest w Niemczech), gdzie można zrobić sobie test przed wylotem, ale i tam na wynik trzeba poczekać kilka godzin. Czyli przed wylotem trzeba przyjechać na lotnisko przynajmniej na 5-6 godzin wcześniej. W tej sytuacji pasażerowie wolą wydać pieniądze na test PCR, ale to z kolei wiąże się z poważnymi wydatkami. Wykonanie testu PCR w trybie ekspresowym, to wydatek 909 złotych, a na wynik czekamy do 5 godzin. Kiedy decydujemy się na dłuższy czas oczekiwania, wydamy niespełna 500 złotych. A to oznacza, że testowanie jest bardziej kosztowne, niż sama podróż.