Do wygaśnięcia okresu przejściowego, w którym Zjednoczone Królestwo stosuje unijne regulacje, choć do Unii nie należy już od 31 stycznia, pozostały ledwo dwa tygodnie. Dlatego czarny scenariusz, w którym obie strony muszą się zdać na powszechne warunki współpracy Światowej Organizacji Handlu (WTO), nabiera coraz bardziej realnych kształtów.
Na przejściu granicznym w Dover od kilku dni wydłuża się kolejka tirów, które jeszcze przed wprowadzeniem ceł i kontroli jakości towarów chcą przewieźć jak najwięcej produktów, w szczególności warzywa i owoce. Ceny niektórych z nich w razie braku porozumienia mają skoczyć po nowym roku radykalnie: w przypadku fety aż o 55 proc. Władze obawiają się, że za kilkanaście dni do odpraw ustawi się 7 tys. ciężarówek, a czas oczekiwania na granicy będzie tak długi, że w sklepach na Wyspach zabraknie części żywności.
Premier Johnson już polecił wysłać cztery okręty do obrony po 1 stycznia 200-milowej brytyjskiej strefy przybrzeżnej przed unijnymi rybakami. Maklerzy obawiają się z kolei, że funt straci 1/5 wartości na rynkach (w piątek był wymieniany za 4,85 zł) i jego kurs zrówna się z euro. Na razie nie sprawdziły się co prawda pesymistyczne prognozy, że londyńska City straci 236 tys. miejsc pracy na rzecz Frankfurtu, Paryża czy Warszawy, jednak tutejsze banki obawiają się, że stracą znaczną część biznesu w euro. Brytyjczycy, którzy po Nowym Roku będą chcieli wjechać autem na kontynent, muszą się zaopatrzyć w dowód ubezpieczenia (zielona karta). Na wszelki wypadek Bruksela jednostronnie przyjęła regulacje, które pozwolą na utrzymanie ruchu lotniczego z Wyspami. Narasta też presja na Dublin, aby w obronie spójności jednolitego rynku przywrócił kontrole na 310-milowej granicy z Irlandią Północną, jeśli po Nowym Roku Londyn miałby tam wprowadzić własne normy towarów. To jednak też wielki kłopot dla Johnsona: Joe Biden ostrzegł, że jeśli brexit doprowadzić do upadku porozumienia wielkopiątkowego o pokoju w Ulsterze, brytyjski premier może zapomnieć o nowej umowie o współpracy gospodarczej z USA, co miało być kluczową korzyścią wyjścia z Unii.
Ten czarny scenariusz przesądzony jednak nie jest. Na przeszkodzie porozumieniu stoi co prawda trudny problem stosowania przez Brytyjczyków unijnych norm w zamian za dostęp do jednolitego rynku, ale jest to już problem ostatni.
– Unia chce, abyśmy byli bliźniakami. Jeśli ona ostrzyże włosy, to i my mamy ostrzyc włosy. Jeśli ona kupi drogą torebkę, to i my mamy kupić drogą torebkę. To jest całkowicie nie do zaakceptowania – mówił w sobotę Johnson. A w niedzielę szef brytyjskiego MSZ Dominic Raab ostrzegł, że Bruksela musi traktować królestwo jak „szanujący się, niezależny kraj".