Maciej Witucki prezydent Konfederacji Lewiatan
Nie ma się co łudzić, że weto dla budżetu unijnego będzie w jakikolwiek sposób dla nas korzystne, że oznacza tylko przejście na mitycznie niegroźne prowizorium budżetowe. Prowizorium to nie budżet, takie rozwiązanie będzie kosztowało Polskę utratę konkretnych pieniędzy. Z kolei zablokowanie Funduszu Odbudowy wprost oznacza, że nie dostalibyśmy 60 mld euro, które są niezbędne do odbudowy gospodarki po pandemii. Ważne, że ten fundusz ma być uruchomiony bardzo szybko, już w przyszłym roku, i zostać wykorzystany w ciągu dwóch lat, przez co stanowić będzie wsparcie dla gospodarki właśnie w najtrudniejszym momencie. Najważniejsze jest to, że europejski budżet jest już uwzględniony w planach inwestycji publicznych, a więc i firm, które z tego żyją. Chodzi o przedsiębiorstwa, które budują infrastrukturę czy dostarczają konieczne do realizacji różnych projektów produkty i usługi. Tu każde przesunięcie, każde opóźnienie w funduszach UE, to bezpośrednie straty dla biznesu. W końcu weto może doprowadzić do wypchnięcia Polski na obrzeża UE. Po raz kolejny uderzona zostaje nasza reputacja jako poważnego gracza na arenie europejskiej integracji. Może mieć również przełożenie na naszą pozycję w stosunkach międzynarodowych. Bez względu na rządowy przekaz, że chodzi o wątpliwości interpretacyjne, czym jest praworządność w unijnych traktatach, że Polska jak najbardziej chce przestrzegać zasad prawa, to w doniesieniach zagranicznych mediów i tak wybijają się słowa „Polska – brak praworządności". Czy tak chcemy być postrzegani? W historii negocjacji między członkami Unii Europejskiej nieraz zdarzało się, że ktoś stosował groźbę weta czy nawet rzeczywiście wetował wspólne decyzje. Problemem jest to, że Polska sięga po tę broń w kontekście praworządności. W interesie nas wszystkich, gospodarki, przedsiębiorstw i finansów publicznych, jest to, by jak najszybciej dojść do porozumienia z unijnymi partnerami. —not. acw
prof. Witold Orłowski Akademia Finansów i Biznesu Vistula
Jeśli dojdzie do weta, jest to pewny sposób na utratę ogromnych pieniędzy unijnych, sięgających od minimum 30 mld euro samych dotacji w ramach Funduszu Odbudowy do nawet 180 mld euro, jeśli chodzi o całą pulę na lata 2021–2027 (w tym siedmioletni budżet i środki zwrotne). Znaczna część tych pieniędzy po prostu do Polski nie przypłynie, co oznacza, że praktycznie staną inwestycje publiczne. Obecnie większość dużych projektów realizowanych przez samorząd i agencje rządowe, takich jak budowa dróg, linii kolejowych czy oczyszczalni ścieków, jest prowadzona z dofinansowaniem z funduszy unijnych. Bez tych funduszy można też zapomnieć o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, choć nie wiem, czy rząd zdaje sobie z tego do końca sprawę. Na krótką metę mniej obawiałbym się o rolników, bo płatności w ramach polityki rolnej idą innym trybem. Ale w następnych budżetach UE także gwarancji wypłat dla rolników może już zabraknąć. Mimo wszystko weto nie oznacza formalnego wejścia na prostą ścieżkę do polexitu. Przynajmniej nie bezpośrednio, bo przy obecnym poziomie zadowolenia Polaków z członkostwa w UE rząd zapewne nie zdecyduje się na tak radykalny krok. Możemy natomiast znaleźć się na drodze, by Unia przestała przynosić wymierne korzyści dla społeczeństwa. Możliwy jest scenariusz, w którym Polska pozostaje formalnym członkiem UE, zachowując jednak tylko prawo do wolnego handlu. Ale tracąc dostęp do funduszy rozwojowych, rolnych, a z czasem prawdopodobnie również do swobodnego przepływu pracowników. Nie chciałbym rozwijać wątku konsekwencji pełnego polexitu, ale trzeba podkreślić, że na dłuższą metę, gdyby Polska należała tylko do strefy wolnego handlu, a nie do strefy integracji gospodarczej, stracilibyśmy także na rzecz sąsiadów pozycję kraju atrakcyjnego do inwestowania, co zahamowałoby tempo rozwoju gospodarczego i spowodowało wzrost bezrobocia. Konsekwencje ekonomiczne są więc bardzo poważne. —not. acw
prof. Stanisław Gomułka główny ekonomista Business Centre Club
Sądząc po wypowiedziach premiera i innych polityków PiS, którzy dystansują się od Unii Europejskiej czy obniżają zalety członkostwa, a które, jak sądzę, są kierowane do własnego elektoratu, pewne ryzyko polexitu rzeczywiście istnieje. Sam polexit byłby rewolucyjną zmianą, z ogromnymi konsekwencjami ekonomicznymi, ale też politycznymi. Ponieważ jednak duża część polskiego społeczeństwa (ok. 80–90 proc.), w tym także duża część elektoratu PiS, opowiada się za pozostaniem Polski w UE, to w najbliższych latach polexit nie wchodzi w grę. Obecnie w grę wchodzi blokada budżetu UE i ryzyko niewykorzystania oferowanych nam środków z Funduszu Odbudowy. Dla porządku dodam, dużych i bardzo potrzebnych naszej gospodarce środków. Efekty ekonomiczne są tu też bardzo duże, policzalne i oczywiste. Dlatego ważne jest pytanie, o co właściwie chodzi prezesowi Kaczyńskiemu i premierowi Morawieckiemu w tej konfrontacji? Dlaczego polityków PiS niepokoi kryterium praworządności, skoro rząd formalnie deklaruje, że przestrzega prawa? Często używany argument o suwerenności w ustach polityków PiS trochę mi przypomina czasy komunistyczne. Elity komunistyczne były absolutnie przekonane, że w interesie kraju leży, by nie było demokracji politycznej i niezależnego sądownictwa. Bo demokracja by im przeszkadzała we wdrażaniu w życie ich własnych poglądów na gospodarkę czy politykę zagraniczną. Teraz jest nieco podobnie, tak jakby PiS-owi praworządność zapisana w porozumieniach unijnych przeszkadzała w realizacji ich celów dotyczących polityki wewnętrznej. Jakby pełna akceptacja dla zapisów konstytucji, dla niezależności sądownictwa, niezależności mediów, dla równouprawnienia i poszanowania praw mniejszości utrudniała czy wręcz uniemożliwiała realizację własnych wizji politycznych i światopoglądowych. Wszystko wskazuje na to, że obecnie mamy do czynienia z wojną raczej o wartości niż o ekonomię. —not. acw