Po tym, jak reżim Łukaszenki skazał w zeszłą środę dziennikarza i działacza mniejszości polskiej Andrzeja Poczobuta na osiem lat łagrów, rząd podjął decyzję o zamknięciu przejścia granicznego z Białorusią w Bobrownikach. Podczas sprowokowanego przez reżim w Mińsku kryzysu migracyjnego zamknięto w listopadzie 2021 roku przejście w Kuźnicy. Na granicy z Białorusią pozostały więc jedynie dwa czynne przejścia: w Terespolu (osobowe) i Kukurykach (towarowe).
Premier Mateusz Morawiecki nie wykluczał zamknięcia pozostałych przejść. Czy do tego dojdzie? – Myślę, że warto to rozważyć. Innych instrumentów w gruncie rzeczy nie mamy i trzeba korzystać z tych, które są dostępne – powiedział w Programie 1 Polskiego Radia wiceminister kultury i poseł PiS Jarosław Sellin.
Z naszych informacji wynika, że podjęcie przez rząd decyzji o całkowitym zamknięciu granicy z Białorusią jest obecnie mało prawdopodobne. – Uważam, że to byłby zły pomysł. Trzeba szukać sposobów, by rzeczywiście uderzyć w reżim Łukaszenki, sprawić problemy osobom z jego otoczenia. Nie można jednak zamknąć kraju, bo ludzie stamtąd powinni przyjeżdżać i widzieć, jak wygląda normalny świat – mówi „Rzeczpospolitej” dobrze poinformowany rozmówca w obozie rządzącym.
Czytaj więcej
Zamknięcie kluczowego dla Białorusi przejścia drogowego w Bobrownikach ma uderzyć w interesy reżimu Łukaszenki i zmusić go do ustępstw.
Co więcej, w latach 2008–2021 na Białorusi wydano blisko 150 tys. Kart Polaka. Posiadający taki dokument Polacy na Białorusi mają roczną wizę i często podróżują do Polski. A gdyby doszło do całkowitego zamknięcia ruchu osobowego również z państwami bałtyckimi, zostaliby całkowicie skazani na łagier Łukaszenki. Droga np. z Grodna do Warszawy prowadziłaby wówczas poprzez Stambuł i kosztowałaby kilka tysięcy złotych w jedną stronę.