Wydłużoną godzinę policyjną potraktowałem poważnie. Ograniczam się do wychodzenia przed drzwi pensjonatu, w którym mieszkam w samym centrum stolicy. I patrzę.
Na pustej ulicy pojawia się mężczyzna w średnim wieku. Po chwili u jego boku jest samochód policyjny na sygnale. Jeden funkcjonariusz wycelowuje automat, drugi pokrzykuje, by pokazał dokumenty. Podjeżdża też nieoznakowany samochód z trójką mężczyzn w cywilu. Pytają policjantów, czy potrzebna pomoc? – Wszystko sprawdzone. Nie ma niebezpieczeństwa. To swój. Mężczyzna nie wytrzymał w zamknięciu, wyszedł na spacer.
Korespondencja Jerzego Haszczyńskiego z Kijowa
Takich kontroli widzę przed pensjonatem sporo. Policja patroluje moją pustą ulicę bardzo regularnie. Czy schwytano w okolicy jakiegoś rosyjskiego wysłannika, sabotażystę? Nie udaje się dowiedzieć. Odgłosy strzałów czasem tu dobiegają, ale rzadko i raczej z oddali. Podobnie z odgłosami eksplozji.
Alarm był w sobotę późnym wieczorem, syreny wyły jakby tuż obok, panowała ponura ciemność – po raz pierwszy rozważałem, czy nie czas na przeniesienie się do schronu. Bomby nie spadły. Syreny odezwały się rano i wczesnym popołudniem, ale z oddali.